Owszem, fajterzy. Nie, nie żadni frajerzy, upieram się przy swoim, choć taka Ana Martin twierdzi, że ci fajterzy to wielcy frajerzy. Może. Jedno pewne - zwani są zagranicznymi, choć pochodzą od nas, tu stąd, z Sanżila i okoliczności.
Ponieważ jednak pod gramatyczną nazwą zagramanicznych fajterów nikt ich nie rozpozna, wnet i nieunknienie podaję - litera po literze, głoska po głosce - nazwę obowiązującą ostatnio na całym świecie, w obliczu rosnącej popularności tychże to młodzieńców: f-o-r-e-i-g-n f-i-g-h-t-e-r-s. O wymowę prawdziwą oryginalnie przez y francuską zatroszczcie się we własnym zakresie, Any nie ma pod ręką, na jakiś film polsko-niepolski poleciała do wolubylysa, a Roman naprawia motor, jak każdy facet po czterdziestce, nawet taki komisyjny.
Rozumuję po odmianie, że ci fajterzy to głównie chłopaki. Z zagranicy, która jest zagranicą tam, w Syrii, bo u nas jest swojską dzielnicą, gdzie się jara trawę, trochę pohandluje, tu coś ukradnie, tu powłóczy i piwko obali.
Słowem - ze zdjęć młode jakieś, nieopierzone, jak to matuś nazywali. Broda się sypie dopiero, choć by gęstą chcieli. Niektórzy nawet całkiem całkiem. Ledwo ze szkół wyszli, na Molenbeku, Skarbku, Foreście, no bo żeby nie było, że wszystko, co rekordowe w Belgii, to u nas na Sanżilu od razu.
Z wiezień głównie wyszli, gdzie odsiadywali kary za drobne kradzieże, i gdzie ich zwerbowali, mówi Ana, co to właśnie była wróciła. Nikt się nimi nie interesował - szkoły, pracodawcy, opiekunowie, a i rodzice nie potrafili za bardzo pomóc - to i ktoś sprytny wziął się na pomysł i zaczął werbować po więzieniach. Każdy chce być zagospodarowany życiowo, ot co.
To i mają cel. Wojna.
Jako zagraniczni bojownicy, bo tak to tłumaczymy.
Są i dziewczęta, że się ujmę feministycznie, skoro Ana się już zjawiła, jeszcze bardziej feministyczna, bo prosto z manifestacji jakiejś tam kobiecej w Polsce. Fajterki, tak je nazwę.
Fajterki? Na cztery fajerki, woła wesoło wesoły Romek.
Fajterki fajterki, to już w wymowie międzynarodowej, nie wiesz, o czym ja tu piszę, to się nie mądrz, że też dumnie wypnę wargi.
A o czym?
O kim raczej. Mianowicie o fajterach - młodzieży, co się udaje na wojnę na wschodzie bliskim i dalekim. Z Sanżila itepe itede jadą. Niejednokrotnie wracają.
W wersji żywej lub umarłej, niestety, dorzuca swoje Roman, co też był podreperował co trzeba lub nie, zdaniem Any.
Belgia dzierży palmę pierwszeństwa, jeśli chodzi o liczbę zagramanicznych fajterów w Syrii i gdziekolwiek. 41 na milion naliczyli spece, ogłaszam tryumfalnie.
Podkreślę prędko raz jeszcze, że nie wszyscy są z Sanżila, a nawet Brukseni. Ale ogólnie - w dużej mierze nasi ci oni, lebelż i labelż też, jak naliczono. Owszem, zdarzają się też wyjezdni z innych okoliczności, w rodzaju Dania, Szwecja, Australia lub Austria, nie pamiętam, co bliżej bliskiego wschodu, a co dalej dalekiego, ale gdzie im tam do nas cyfrowo.
22-28-31 - takie kolejno osiągnęli rezultaty. A od nas proszę: wyjechało między 420-516 osób. W tym 47 kobiet. 180-260 nadal jest za granicą.
Walczy?
Niektórzy. Bo 60-70 poległo na pewno. Tak to smutno wygląda.
Dzierży Belgia tę palemkę zwycięską, oj dzierży. Choć by nie chciała być pierwsza wcale.
I nowi jadą, wracają, walczą i giną.
Kończę, bo smutnooo.
No comments:
Post a Comment