Pani, pani, rozlega się nagla za naszymi plecami, jak se tak dzielnie gnamy pod wiatr z Aną Martin z Ekskiego na Szumanie. W piątek, a jakże, w czarny piątek, nie no, tak bez okazji to my w żaden piątek na Szumana nie jeździmy, a już szczególnie nie, jak se tam zasiada wysoka komisja złożona też i - niestety bardzo - z tych dziadów polskich, przeciwko których zamiarom zjechałyśmy właśie protestować.
I obstawiony Szuman polis i wojskiem tak, że strach normalnie.
Pani, pani, słyszymy więc, jak mimo wszystko dzielnie sie przedzieramy przez zasieki. Madam, madam - tak naprawdę, heloł, toż to Belgia i Bruksenia!
Oglądamy się, rozglądamy, a to polis. Ale nie taka zwykła jakaś. Niezwykła bardziej. Mianowicie w sweterku.
Ale ma turecki sweter, szepcze Ana Martin do mnie i usta swe zmarznięte przyozdabia słodkim uśmiechem.
Łi, mesje? Wuzet de la polis?
Łi madam, przecież on se kone deża - na to elegancko policjant, elegancko ściska Anie łapę, a Ana oddaje równie mocno, no uścisk ten to ona ma akurat.
Coś się dzieje? pyta niewinnie Ana.
No bo pytam, gdzie ta wasza manif, bo tu miała być.
Idziemy właśnie z Ksenią i Prezeską, objaśnia Ana.
Madam, nic nie chcę mówić, ale to miało być o 12 i tu właśnie, gdzie stoję, a czy ja kogoś widzę tu właśnie, gdzie stoję?
No nie, przyznajemy chórem. We czy. No nie właśnie. Ale już idziemy. Bo my myślałyśmy, że to o 12.30. Tak nam Wezembekowa ogłosiła.
Ale nie ty czyly?
Nie, to nie ja, ależ skąd, obrusza się Ana, ja jestem z Sanżila przecież, przecież od razu widać. A pan? Zresztą, jaki pan: Ana, przedstawia się Ana.
Frederik, przedstawia się Frederik.
Ja z Sanżila, a pan, o pardą, nie pan, ty - a ty z Eterbeku, tak? w wolnym tłumaczeniu jedzie Ana niewinnie. No tak, przecież znamy się już z manif, one na Szumanie, a Szuman na Eterbeku. No przecie. Już idziemy na manifę, naprawdę już biegiem. Obiecujemy, że będzie miło i grzecznie. Mamy zresztą tylko jeden megafon prawdziwy i drugi zabawkowy, co to go z własnej inicjatywy nieco omyłkowo zakupiła Pisarka, ale niech już będzie. Możemy trochę pokrzyczeć? Nie za głośno oczywiście, wiemy, że tu obok szczytują.
No dobrze, no dobrze już, idźcie. Ale jaki plan? Bo pozwolenie macie tu na ten placyk tylko.
Ojej, naprawdę? martwi się Ana. Ojej, tak koleżanka prosiła? Ojej, bo my właściwie chcemy iść pod ambasadę. To tu, za rogiem, na Stewę. Czy możemy?
E-e. Ną, sa ira pa.
No ale dlaczego nie?
Parametr, madam, nie można.
No ale jak byśmy se tak na spokojnie poszły tyłem, to chyba nic by się nie stało?
Ale to daleko!
Nie szkodzi, zupełnie nie szkodzi. Pójdziemy sobie na czarno ulicą, tylko tam staniemy, cykniemy fotkę, to chyba możemy co? Nie od dziś się znamy Frederik!
No nie wiem, no nie wiem.
Na pięć minut, błagam!
Na trzy! Czy! trła, poprawiam ją.
Dwie nawet, próbuje Prezeska.
Frederik w śmiech. Ana w śmiech. Czarny śmiech. Czarne łzy płyną po policzkach, bo przecież na nich krechy wojenne.
Ana, dakor pur set fła, me la proszen fła se tła ki mapel. Ty do mnie dzwoń, dobra, w sprawie manif? Bo z tobą to się dogadać idzie. Nie tylko w sprawie manif dzwoń. Osi pur ankafe! Na kawę pójdziemy!
No comments:
Post a Comment