Belgijska melancholia, mruczę pod nosem, sylabizując tytuły z półki. Ładne i skomplikowane. Jesień czyly. Deszcz i opady liści. Mało ludzi na chodnikach, łatwo wyjść z psem niezauważenie i wrócić grzać się w czterech ścianach, nie uprzątnąwszy produktu.
Nie melancholia żadna, tylko zdziczenie obyczajów, co to za ludzie tu mieszkają po tym Sanżilu i okolicznościach? wścieka się co spacer Ana, dłubiąc patykiem w kółku lub szukając niedziurawego liścia do obtarcia tego i owego. Zupełnie, jakby się po Polsce A B i C do kupy jeździło. A to rodowici belż korzystają z pory roku i nie zbierają po swoich czworonożnych pociechach, jak to się łzawo pisuje w twoichstylach i politykach też; też mi pociecha, faktycznie... już ja ich znam, nie raz i nie dwa przydybałam na gorącym uczynku niesprzątania, byłam się pokłóciłam i wymogłam wyrzucenie do kosza gorącej jeszcze kupy.
I na co ci to, pytam.
Nie no Ksenia, nie mów tak, muszę poprzeć Ane, mimo że nie lubię się sprzeczać, jak wiadomo. Lebelż to jak lepolone w tym kontekście zupełnie, chyłkiem ucieka, by tylko się nie schylać.
Myślicie, że to naprawdę prawdziwi lebelż z zachodu się tak zachowują? A nie emi-imi, jak ze strachem opowiadał pan taksówkarz o północy w drodze z Szarlerła, mówiąc o licznych napadach pod szkołą europejską z ich strony właśnie.
Nie, myślę po pierwsze, że ten pan to zwykły polski ksenofob z Sanżila, a ci niesprzątający - to lokalsi od lat.
Przykładowo ta pani wczoraj, która stojąc ze smyczą przechwalała się, że jej rodzina ma dom na rogu, ten sam samiuteńki od 6 pokoleń. Wyobrażacie to sobie? Do dziś stoi? Ile to lat?
Liczmy po 20 na pokolenie, czyli ze 120? 150? Szok.
I ta labelż brukseńska, też się nie schyliła? U siebie była skłonna śmiecić? Sama z siebie? Ależ skąd. Ale od czego mamy Anę. Więc madam niby opowiada, i to do Any jeszcze frontem stoi, że gdzie dziś Fore Nasjonal to do 1954 cmentarz był. I że ona się nie zna na współczesnych harcerzach, bo za jej czasów było inaczej. I opowieść płynie. Tymczasem pociecha produkuje produkuje i jest! Ana łypie okiem i uprzejmie mówi: a pani piesek zrobił przecież kupę.
Pani labelż, co już na odchodnym była w stronę prastarego domu, i nie chciała odejść z odchodami mówi: ach faktycznie ! nie zauważyłam! Ale torebki nie mam, oj szkoda.
Ana na to: Oj szkoda wielka. Ale są liście. Bo jesień! Melancholia!
Pani: Ach tak, no tak, no faktycznie. Ale jak to na listek taki?
Iwonek: Mamo mamo, a tam są duże! madam, regard!
I była się schyliła?
Była. Ale wściekła głównie była. I od razu na rogu pod swoim brukseńskim domem Anę obgadała i Iwonka jeszcze, że dziecko emi-imi, bezczelne.
Ale kupy nie ma! efekt jest czyly. A Iwonkowi i Anie - wsjo rawno, jak to mawia Ana właśnie - ważne, że patykiem pod domem dłubać w butach nie trza.
No comments:
Post a Comment