Thursday, 12 November 2015

(351) na sztorc

Na wystawnym obiedzie w rezydencji...bywało się, bywało, obnosi się nie kto inna niż Ana Martin. Owszem, w przededniu święta. Własnego i ojczyzny. Nie wiadomo, kto starsza tylko. 
Dobre jedzenie. Piękna zastawa. Z orzełkiem złotym ustawionym na sztorc.
Nie na sztorc Ksenio, jak mawia Iwonek, tylko równo w pionie. Tak widać uczą w szkołach kelnerskich. Porządek musi być przynajmniej na polskim stole, skoro już w polityce jest, jak jest i lepiej nie będzie. Więc orzełek był.
W koronie?
Pewnikiem, ale nie odnotowałam, bo cały czas się zastanawiałam, czy on tylko na moim talerzu tak na górze króluje, na fladze łopocze prawie, czy u sąsiadek też. Zezowałam, zezowałam, aż zapomniałam, po co.
Mamusiu, po co, tłumaczy z walońskiego na nasze Iwonek. Purkła tak jakby.
Starość synku. W dniu święta, dodajmy.
Ana, a mówiłaś, że najładniejsze szklanki. Moim zdaniem, owszem - z delikatnym szlaczkiem, jak ze Szklarskiej Poręby tak jakby. To takie miasteczko w Polsce A chyba, gdzie dziadek mój, aniny, był dyrektorował. Dawno temu. Po niemcu był przejął stołek. Przyjemnie popatrzeć i powzdychać, szczególnie jak się do Polski nie doleciało, bo inny niemiec, hans jakiś tam luft, zastrajkował.
No ale przez ten strajk poszłeś do ambasady, mamusiu, tak jakby - by się posłużyć iwonkowymi formami.
Fakt, przytomnieje Ana. Na eleganckie posiedzenie - zasiedzenie. I smaczne.
Dobrze tam jeść dawali, co? pytam. Lepiej niż na targu?
Moim zdaniem nie lepiej, ale baaaardzo smacznie. Szkoda tylko, że zasiedzenie było właśnie w formie jedzenia. Przy sztywnym obrusie. Orzełku na sztorc. W strojach odświętnych, mimo że to środek tygodnia. Większość także wymalowana, niektóre ufryzowane. Niektóre nie. Za to nikt w pełni naturalna.
W tym ja, niestety, przyznaje krytycznie Ana. Nawet ja! że sem oko podmalowała i w łazience już na miejscu żel na włos nałożyła, bo mi wiatr je poczochrał niewyjściowo zupełnie. Rajtuzy miałam tradycyjnie w różu, buty też, komplecik z bawełny, nowy, ale wyglądający staro - czyli niby wszystko gra - ale minę za to pańską. Chyba. I przeszkadza mi to do dziś.
A dlaczego, zdumionam.
Ech, bo to była okazja, by rozruszać towarzystwo. By się nie dać. By zrobić z siebie małpę, poświęcić się, by potem z jednej strony na mieście obgadywali, że jest taka jedna, co to się zachować nie umie, ale w głębi duszy cieszyć się - że ktoś taki był i skierował rozmowę na inne tory i słownictwo niż małżonka, przewodniczący, ambasador, jego wysokość, miłego dnia, witam i pozdrawiam. Szkoda. Stać mnie na bycie małpą, map nie obrażając.
To dlaczego skapitulowałaś? pyta Roman.
Bo dzieci są! I czekać nie mogą, natomiast tam się dużo czekało. Na przyjście wszystkich, na toast, na jadło, na uśmiech. I jakżem się zorientowała, że zostało 40 minut do wyjazdu z woluwów, gdzie te domiszcza ambasadorskie nakupowali - to uznałam, że nie ma co. Protokół.
Zawsze jest co, zaprzecza Roman. Ty byś poszła, ale reszta towarzystwa byłaby wdzięczna i rozbawiona.
I spalona towarzysko, czarnowidzę.
A może właśnie nie. Może Ana by coś wywołała. Jakąś zmianę. Na weselsze. Na szczersze. Na luźniejsze. By ten orzełek może mnie sztorcował z talerza, a przynajmniej nie trzeba się w niego wpatrywać. 
Roman, z formą nie wygrasz. A z protokołem to na pewno.

No comments:

Post a Comment