Ładne mi zo-o, krzyczy Roman, oglądając polityków z Sanżila i okoliczności. Polskie to ono nie jest, ale belgijskie niedaleko pada od jabłoni i oto mamy awanturę na całego, twierdzi Ana Martin. Z lokalnego zoło, jak mawia Iwonek. A poszło o zebry, twierdzę jak z kolei.
Niewinne ci one podobno, choć prawda jest albo czarna, albo biała, przypominam i wypominam tym, co byli zapomnieli, w Polsce A B i C oraz naszych okolicznościach tu. Stąd pewnie te hałasy polityczne.
Zaraz zaraz Ksenia, o jakich zebrach rozprawiasz.
O tych politycznych, od Jana Żambona, co oznacza po naszemu tu szynkę, a po tamtejszemu w Flamandii wcale nie, bo nic w sumie, ale kogo to. Jambona, tam jot to jot, poprawia machinalnie Ana Martin. O Jana Szynkę jednym słowem i jego działania na zebrach.
Ale co on im uczynił? Albo one mu ewentualnie? Ubodły? Bość nie mają czym, a to słowo niezłe, swoją drogą. To czym mu zaszły za skórę, biedaczki?
Toż to nie zebry, tylko Zebruge, odkrywa Roman. Miasto takie nadmorskie.
Chodzi ci o Zebrihe, poprawia automatycznie Ana Martin, wykrzywiając usta na to u lub i, że aż klawiatura tego nie ujmie.
Ano. To o nie ta cała awantura, a nie żadne zebry. A konkretnie: o samozwańcze obozy uchodźców na wydmach. Ich usuwanie. Twardą łapą policyjną.
To ja już nic nie łapię, rozkładam bezradnie swe łapy.
Sprawa jest baaardzo polityczna, międzynarodowa, światowa, a nawet ponadczasowa. Ostatnio temat jakby opadł, ale wciąż jest: uchodźcy, wyjaśnia Ana Martin. Słyszałam o tej operacji policji.
W piątek ostatni była ci się rozpoczęła, w piątek o piętnastej. Punkt zapewne, znając Flamandów. Na rozkaz Jana Szynki policja przystąpiła do likwidacji obozu uchodźców. Na dobre. Konkretnego usuwania, bo namioty składają i na co dzień.
I co się dzieje z tymi, co w namiotach?
O to jakby lebelż się ostatnio mniej troszczą. W tym my, na Sanżilu. Wstyd przyznać, ale poziom współczucia i w naszym domu niebezpiecznie opadł.
Ludziom z namiotów na co dzień nic się nie dzieje, więc w nocy znów wracają. I tak w kółko. Ale w piątek dla przykładu sporo zatrzymano. I wypuszczono, ale poziom strachu na wydmach wzrósł.
I frustracji, dodaje Ana. Która niechybnie się rozleje. Po Zebruhe i okolicznościach.
Ale do nas dotrze na Sanżil, pytam z niepokojem.
Fala? uchodźców czy niezadowolenia?
Obie tak jakby, pytam ze wstydem, bo na żadną nie czekam tak naprawdę. Już wiem, że to powód do wstydu, ale co mam powiedzieć, że czekam, jak nie czekam?
Może i dotrą, kto wie. Ludzi na wydmach coraz więcej i jak nie przedostaną się za kanał, nie wiadomo po co w sumie, to ruszą pewnie najpierw na Belgię, a potem w dół kontynentu. Gdzieś muszą się pomieścić w tej naszej Ojropie, co to ich wcale pomieścić nie chce.
Stefan robi w uchodźcach, przypominam sobie.
Nie dziwię się, że Szynka nie chce morza namiotów nad Morzem Pólnocnym, ale z drugiej strony gdzie ktoś, kto doszedl do skraju kontynentu, by zaznać spokoju, ma pójść? Nigdzie ich nie chcą, w tym my, stwierdza ponuro Ana. Nie łudźmy się, że to się zmieni. W Polsce A B i C, a szczególnie w warszawskich rządach - to już w ogóle histerie.
Wśród lebelż też coraz gorzej, doczytuje Roman. Już mniej niż połowa czeka na przybyszów. Reszta ich po prostu nie chce. Czy w Zebruhe, czy na Sanżilu.
Jak my.
Niedaleko pada Belgia od polskiej jabłoni, ot co. Zoło się niezłe zrobiło.
No comments:
Post a Comment