Już widzę, jak się zaczynacie zastanawiać, co to za botszaft w tytule. I pewnie niewielu albo niewiele z was rozumie, że sam botszaft jest przekazem. Informacją. Wiem na pewno, bo Ana Martin mi to sama przekazała. Przetłumaczywszy. Z niemiecka. A dlaczego z niemiecka - o, to już naprawdę wyższy stopień wtajemniczenia. W stosunki międzynarodowe.
Które na Sanżilu i okolicznościach - w konspekcie niemiecko - polskim albo polsko - niemieckim - wkroczyły były w nowa erę za sprawą, a jakże by mogłoby być - euro ojro w piłkę nożną.
Co, że się pobili niby nasi z Niemcami, spytałby niejeden nieuświadomiony politycznie? W postaci Romana albo Stefana, czyli potencjalnych kibiców. A nie, odpowiadamy zgodnie my obie, Ana z Ksenią, które na trybunach mogłyby jedynie błyszczeć makijażem lub obcisłym podkoszulkiem, choć i to wątpliwe, bo nie ma czego obciskać.
A więc byśmy powiedziały, że nowa era stosunków polsko-niemieckich i niemeicko-polskich tu u nas, w okolicznościach raczej, niż na Sanżilu, bo chyba na Woluwach, polega nie na biciu, a co najwyżej na wspólnym piciu. Piw narodowych lub neutralnie międzynarodowych w rodzaju belż, na terenie nie neutralnym zdecydowanie, bo niemieckim, wydartym jednakowoż czynszem z rąk belż.
Co? Polacy i Niemcy razem oglądali mecz?
Tak. Nasi dostali zaproszenie oficjalne z botszaftu. Nasi z Szumana, wyższe sfery oczywiście, nie jakiś lud tam maluczki z Anderlechtu. Tacy lepszawi w rodzaju komisyjny Roman.
Ślubnych też zaprosili, i nawet obyło się bez egzaminu z języka, który by to Ana zapewne zdała śpiewająco, lepiej niż ci komisyjni, że się za nią ujmę po kongresowemu na ef.
Jeszcze raz i jasno: Polacy i Niemcy oglądali mecz Polska - Niemcy/ Niemcy - Polska w ambasadzie. Nie naszej, za to niemieckiej - w Brukseni. Ambasada to po niemiecku botszaft w lekturze. Co oznacza także przekaz czy wiadomość.
Taka to zawiła informacja. Ana, co w mowach różnych uczona, politycznie uświadomiona, lecz nieusportowiona w sensie kibicowania nastolatkom ganiającym za piłką za grube miliony, była na nie. Nie poszliśmy więc.
My z Romanem za to już łaskawiej na to spoglądaliśmy, mianowicie dość się nam podobał pomysł, by pić razem piwo belż za niemieckie pieniądze. Romanowi dodatkowo podobał się pomysł ewentualnej porażki jednej lub drugiej drużyny, i co by było wtedy? Czy jednak w botszafcie można się lać, czy nie?
Mamy już odpowiedź gotową: woleli nie sprawdzać. Zagrali nudno i zremisowali. Tak było bezpieczniej dla tych zamkniętych w botszafcie.
Teraz można się szykować na ambasadę Szwajcarii. Też botszaft, ale w 1/3.
No comments:
Post a Comment