Rok temu pikniki ani mi postały w głowie. Iwonek dopiero co coś kojarzył, i jak odkrył piach, to na trawę nie starczyło uwagi, a mi sił, by go to trawą interesować. Siedziało się na skraju piaskownicy i co, źle niby? Przecie nie. Tam też można piknikować. W duchu.
Można też spikować z wysokiego konia, szczególnie jak się dowie, jakie to pikniki się utraciło dzięki, a może właśnie nie dzięki, tej piaskownicy. Mianowicie rok temu pod samą Bursą. Jak bumcykcyk na Anspachu samym, tak owszem, tam gdzie na co dzień auta na górze, a tramwaj na dole. Normalnie ktoś się na Sanżilu ośmielił sprzeciwić na jeden dzień, ale zawsze, lobi kierowców, i można było sobie po pańsku zasiąść z koszem, na koszu albo obok kosza na samiuteńkiej jezdni. Tak mówią ci, co byli, i nic ich nie przejechało, widać prawda.
Burmistrz tak zarządził, na to Roman. A w tym roku - idzie za ciosem. I rozszerza działalność piknikową na - pewnie znów nie zgadniecie - na samego Szumana. Tak tak, to wielkie nie wiadomo co, ni to rondo, ni to pies ni wydra. Wieczną budowę, przebudowę i nadbudowę. Naprawdę? nie dowierzam. Toż to tam strach pójść i bez kosza, tak ciasno na tych niewielu przejściach, gdzie akurat nic nie robią. A co będzie, jak naród nadjedzie z koszami?
Nie nadjedzie, tylko nadejdzie. Zamkną drogi dojazdowe i będzie można tylko przyjść. W ten sposób burmistrz chce pokazać, że tam rzeczywiście można przyjść. Ba! - on chce pokazać, że tam kiedyś będą chętnie spotykać się wszystkie narody tego świata i spoza!
Bo oto Ana wyczytała w tym drugim narzeczu lokalnym, że rondo Szumana to tak w ogóle w zamyśle nie jest żadne rondo, tylko plac. Nawet więcej: piaca. Pica. Nie żadna pica, tylko pizza, a poza tym piazza, już mnie poprawia Ana. Tak sobie wymarzył na początku bieżącego tysiąclecia, co nam już miłościwie biegnie od lat nie wiem sama ilu, jakiś facet z pracy Romana, no, jak jej tam, komisji. Na jej szczycie siedział i miał taką wizję, że ujrzał nagle - oczyma wyobraźni, wyobrażam sobie - tysiące roześmianych twarzy, jak wiatr rozwiewa ich włosy, nad nimi kolorowe flagi, na niektórych z nim nawet gwiazdy; a prawo moralne we mnie, wchodzi mi w moją wizję ze swoją wizją Ana.
Wchodzę z cytatem, jeśli już; twoja wizja jest słuszna, jak sądzę, chwali mnie Ana, i myślę, że nawet odpowiada wizji początkowej. Prodi się nazywał ten ktoś, kto wysoko zasiadał; i pewnie z tych wysokości tak sobie dumał, że wypadałoby zaludnić plac przed komisją. Wot plan.
Plan wot, ale jakby won, bo od tego czasu nic się nie ruszyło. Budowa zajmuje sobą kolejne ulice, coraz mniej chodników, coraz więcej aut, a o piazzy spotkań to już w ogóle zapomnij. Widzi to także ten profesor, co to stoi za planem pikniku, ale jakoś słabo to widzę, krzywi się Ana. Ja to bym nie chciała siedzieć wśród dźwigów, betonu, pod komisją do tego. Ani jednego drzewa. Ani grama trawy. Nic ładnego wokół.
Upić się trzeba, podpowiadam usłużnie rozwiązanie z Polski rodem. A wiesz, może faktycznie. Nie na darmo zachęcają do przyjścia nadzieją na darmową lampkę szampana na szumanie. Od sąsiada piknikowego oczywiście, nie to, że od razu od komisji, gdzie ktoś by mógł notabene pójść po ten sam pomysł do głowy, bo w końcu kto jest naszym unijnym gospodarzem? Hę! Mogłaby się postawić i zastawić i jeszcze by zostało dla swoich.
Szuman na szampanie, po polsku takie hasło im wyszło, dziwię się? Dźwięczne i zgrabne. Cha cha, brzmi jak jakieś ciastko. A wiecie co? Przejdźmy się tam. Mam ochotę sprawdzić, ile to warte i czy są szanse na piazzę na placu. 17 maja, pasuje jak ulał - następnego dnia po resztkach kieliszków przebiegną 20-kilometrowcy.
No comments:
Post a Comment