Thursday, 15 May 2014

(184) brifing

Ludzie listy piszą. Banał, co? Banałem był, bo już nie piszą, tylko mejle, jeśli już. Mejling szerzy się jak szarańcza, a ja dopiero co dowiedziałam się, że pisanie listów to był brifing. Po niemiecku, ale nie szkodzi, bo i tak brzmi światowo, jak z fabryki tojoty co najmniej.
Na wakacjach się dowiedziałam o tym wszystkim. Przypominam, w Afryce, już potwierdziłam, że to tu, choć sami biali. Zewsząd, z tym od nas, no z Sanżila to może nie, ale już z Belgii tak. Do tego Niemcy! Jak bumcykcyk. Stąd brifing zasłyszany na basenie i od razu skomentowany przez Anę.
Ana twierdzi jednak, że brifing i brifing, o którym cały czas była mowa, to bynajmniej i przynajmniej starożytny mejling, tylko coś nowego. Taka odprawa. Wie, że tak ma być, bo kiedyś się jej to słowo nawet wyśniło. Nic dziwnego, że wspomnień czar sprawił, że nastawiła ucha, jednocześnie brodząc w baseniku o głębokości 35 cm. No ale niektórzy z urlopowiczów mają zaledwie 82 cm, więc 35 to w sam raz.
Ana Martin twierdzi jednak, że listu o tym brifingu nie napisze, za to co, co zasłyszała, w pełni jest warte opisania, nawet tylko mejlem. Bo chodzi o bankiet, jak odbył się tam u nas nie w Afryce, lecz tam, gdzie wy, w pałacu obok Sanżila. Laken. Z tego wnioskuję, że rozmawiali kelnerzy.
Podobno zaczęło się od tego, że król z polską królewną postanowili zrobić imprezę. Nie byle jaką, bo na ponad 100 osób. Jak ślub normalnie. Nic dziwnego, że mając do dyspozycji, a właściwie nie mając, nic swojego, król z królewną nie wiedzieli, w co ręce włożyć. Tym bardziej, że rękoma na co dzień nie pracują, zdaje się. Nie brukają ich. Dobrze, że ktoś pomyślał i wezwał na pomoc ochotników z Namur-namen. Młodych uczniów, a już hotelarzy. Sprytnie. I to właśnie oni odpoczywali u nas na azjatyckim basenie, zdradzając w brifingu sekrety królewskiej kuchni.
Przybyli do Laken i od razu ustawiono ich w pionie. Brifing się to nazywa toto właśnie obecnie, choć listy pisano raczej w poziomie. Po polsku, ale bardziej starodawnie mogłoby więc być także: przemowa. I była na całego. Sztuczna, odświętna i sztywna. Jak ma być. Nie czuję się tu kąmplementarna, więc może skorzystam z tłumaczenia Any.
A więc ci młodzi urlopowicze skarżyli się i naśmiewali na całego, wszystko nad głowami dzieci, nie ukrywajmy tego, że im tłukli do głów, jak to Belgia musi się pokazać z najlepszej strony. Że będzie bankiet i że im się to w karierze opłaci, a może nawet będą pamiątki. Niby nikt nie naciskał, bo nawet ci młodzi są w pełni zawodowcami, profesjonalistami takimi, no ale jednak 170 gości, nie 100 nawet, tylko 70 dodatkowych, to nie byle co. Zanim oni zjechali z namuronamena, przygotowania trwały już 3 miesiące. A wieczora, gdy oni pracowali, nastąpiła - uwaga! - apoteoza. Tak do nich powiedziano i tak powiedziała do mnie Ana. O więcej, w tym o znaczenie, nie pytajcie.
Ana i ja za nią pozostajemy pod wrażeniem, co też tym młodym wolno było, a czego nie. Uff, spamiętać to wszystko! Nic dziwnego, że kelnerzy teraz muszą odpoczywać nad basenem dla niemowlaków. Sami zobaczcie. Po kolei: nie wychodzić poza wyznaczone strefy. Trzymać nerwy na wodzy. Ani gumy, ani makijażu, ani perfum. Wymagane cechy: zawodowcy, dyskretni, kamuflaż, koncentracja, elastyczność. Niektórzy do tego przebrani za pajace z dawnych epok. To znaczy niby nie pajace, ale jak inaczej nazwać kogoś podającego do stołu w naszym roku w spodniach sprzed 200 lat albo starszych? I w peruce, nie daj Boże. I do tego miła mina, ale bez zbędnych uśmiechów. Uff.
Jednak najbardziej wymagający wymóg, i myślę, że to dlatego młodziaki mają teraz tylko siłę na leżenie z niemowlakami, było żądanie, aby nic nie brać sobie na pamiątkę. Jako przykład podano historyczne guziki od tych starych spodni, trzymających się pewnie zresztą na ten jeden guzik. Normlnie czymś takim ręce opadają. Do basenu. Już nie ma się ochoty na nic, nawet na pisanie listów i brifing. Tym bardziej, że te ręce nosiły ciężkie, srebrne wazy z za dużą ilością jedzenia, potem kawę do szklarni, bo taka była fantazja ułańska królewny, by tam ją podać. Z drugiej strony cieszy, że pamięta o korzeniach, w końcu skąd ułani, jak nie spod naszego okienka. Gdzie przybyli w drodze do Belgii, jak wynika.
Leżą więc teraz ci kelnerzy u nas na leżakach dla dzieci i wypoczywają. Wspominając. Koloryzując. Jednego z Aną nie zrozumiałyśmy i musimy dopytać już u siebie na górze mapy, na Sanżilu: co to znaczy, że oni wszyscy byli w tym Laken na swoim 31? Sur son 31, jak podpowiada Ana? W brifingu tego nie wytłumaczyli, ale Ana obiecała, że zrobi mejling do Sanżila i poprosi o odpowiedź na piśmie.

No comments:

Post a Comment