Wednesday, 14 May 2014

(183) miłosierdzie

Świta mi, że na jednej jedynej lekcji staropolskiego w gimnazjum, a może już liceum, mówili o miłosierdziu. Że sierdzie to jak serce, a miłe - wiadomo, jak dzisiaj. Razem: dobre serce. Dla innych. W swoim własnym mniemaniu.
Nie przypuszczałam nawet, że po belgijsku to się będzie nazywać całkowicie podobnie, ale okazało się, że większość liter wzięli sobie zapożyczyli z naszego alfabetu, coś tam usunęli, jak ł całkowicie tu nieznane w pisowni, bo w wymowie już jednakże atakujące, począwszy od łi, a kończąc na purkła i pa, ale ogólnie oceńcie sami: mizerykordia. No jak po polsku właściwie.
Chyba po łacinie prędzej, śmieje się Roman. Gdzieżeś to zasłyszała, pyta. Wyczytałam i na głos odczytałam. W pełnym oburzeniu. Miłosierdzie się we mnie bowiem zagotowało na takie bezeceństwa, co tam po tym artykule hulały. I to wszystko w miesiącu maju, gdy słowik śpiewa i serca się wznoszą ku górze. Też na staropolskim było. A u jednej koleżanki Any to wzniósł się nawet słownik. Oraz zrelaksował na balkonie. Mimo że zimno.
Ja jednak chciałam o miłosierdziu, a głównie jego braku. Bo włosy dęba stanęły, jak to  przeczytałam ze zrozumieniem, nawet u Romana, który ich przecież za dużo nie ma. A nawet w ogóle. Może i dobrze, szok mniejszy. A jest się czego bać! Otóż przepytano losowo wybranych Belgów w liczbie 2200, co też oni sądzą na okoliczność leczenia swoich własnych staruszków. Starych według nowych norm, gdy starość zaczyna się nie po 40., jak kiedyś, co by już powoli groziło Romanowi, lecz według nowej normy UE około 80. Tu nawet normę zawyżyli, bo pytanie brzmiało: czy dasz kaskę na sztuczne serce dla kogoś powyżej 85. roku życia. Drugie pytanie: czy dasz 50 tys. ojro, by wydłużyć życie staruszka o 2 miesiąca. Ile serce kosztuje, nie wiem, ale takie sierdzie na pewno ne jest tanie. A miłosierdzie mogłoby. 
No i nadeszła odpowiedź: 30% kaski nie da. Na sierdzie. A 50%- na te dwa miesiące. I to nie, że z własnej kieszeni, ale z kieszeni państwa, co rozdaje pieniądze szpitalom w akcji zwanej mutualite. Niewielu chce też sfinansować utrzymywanie staruszków w śpiączce, nie mówiąc o ochotnikach na płacenie za raki skóry, jelit itp. Trudno : było się opalać? palić? jeść golonki i bigosy? to macie! Za swoje. Za nasze y wasze.
Nie to, bym ja uważała, że moja mutualita, co mi to ją Martinowie opłacają za mój niedarmowy kołczerfing, miała być od razu przeznaczona na tych, co to się nie pilnują zupełnie. Ale jakoś mi się tak strasznie zrobiło, jak przeczytałam o tych staruszkach. Toż to u Martinów już zaraz! I co, Iwonek będzie miał 40 lat i nie będzie mógł zadbać w imię miłego sierdzia, bo mutualita uzna, że za starzy i nieprzydatni? Bo mnie to już tu pewnie wtedy nie będzie...
Trudno, rozkładają ręce specjaliści od racjonalizacji. Trudno. Szpitale to też biznes. Ana Martin wyczytała w tych swoich książkach, że w Szwecji już dawno wszystko wycenili na opłacalne i nieopłacalne. W Polsce też, przecież tiwi oglądam, to wiem, że zaćma słabo wyceniana, a opercja serca już lepiej. Sama nie wiem, co gorsze, wiedzieć, na co zachorować, czy nie? Bo jak zachoruję na coś nieopłacalnego zupełnie?
Ana pociesza mnie, że jak zostanę w Belgii, może nie będzie tak źle. Tu szwedzko-amerykańskie wzory na razie się słabo przyjmują. Jest jakaś solidarność, w szczątkach podobno, ale na mizerykordię dla nas, młodych, jeszcze wystarczy. Drżę za to o Iwonka, bo na jego pokolenie, to już pewnie tych dobrych uniesień serc nie starczy. A mówili, że nia wolności bez solidarności.

No comments:

Post a Comment