Kto żyw, ten biegnie. Od dawna zauważyłam tę nową modę o nazwie dżogin, zaczęła się chyba jeszcze przed moim urodzeniem, ale ostatnio to już naprawdę epidemia. 1 metr. 2 metry. 10 metrów. 100. 200. 1000. No a potem to idzie w kilometry już.
Kto nieżyw, też biegnie, zauważa złośliwie Ana Martin, pewnie dlatego, że jej daleko do wszelkich dystansów olimpijskich, maratonów oraz pół. Nie chce się jej, a zazdrości. My z Romanem siedzimy więc cicho, by się nie wygłupić i jedno drugiego nie wydać z naszym pomysłem na bieg. Nie to, żeby od razu w grube metry. Nieee. To nie nasza liga. Każde z nas wymyśliło sobie z osobna - ja, oficjalnie myśląc o niebieskich migdałach, a Roman - oficjalnie myśląc o motorze - że najwłaściwsza na nasze skromne progi będzie okrągła 10. Kilometrów. I dalej, nadal z osobna, każde z nas się zapisało onlajn, niby to blogując - jedno, oraz czytając o spalinach - drugie. Co kto lubi. I nawet by się nam udało pewnie nie spotkać, bo liczba uczestników idzie w tysiące, gdyby nie technologia i głupia drukarka, co to jedna się kurzy w rogu, i pech chciał, że jak już ktoś jej użył, to drukowaliśmy razem, każde z innego źródła onlajn oraz komputerowego.
Odtąd mamy wspólny cel i sekret, bo onlajn oczywiście nie: nie wydać wspólnika przed Aną, że przebiegniemy całe Ukle. Calusieńkie od stóp do głów. Na 10 km to wyliczono.
Roman ma to już raz za sobą, nawet medal dostał za swoje miejsce nr 456798000. Wisi i straszy. Ja mam trochę większe ambicje, w końcu młodam, to i więcej mogę. Marzyć przynajmniej. I marzę właśnie o jakimś miejscu w pierwszym dziesięciotysiącu. To by dobrze wyglądało w siwi w rubryce hobi, żem taka ambitna i wszechstronna; jak już Iwonek dorośnie oczywiście, a być może i rodzeństwo, co do którego nic nie wiadomo, bo Ana nie ma wcale a wcale tak młodego wieku, jak ja. No ale może. Cuda się zdarzają, w Rzymie co prawda, ale skąd wieją wiatry przemiany, jak nie z zachodu? Byle na Uklach nie wiało.
Stąpamy więc na paluszkach, ja osobno i Roman osobno. Niby nic o 10 kilometrach nie wiemy, a co do tego, że nie trenujemy - to akurat prawda. Ana pilnuje, by nikt nie znikał i dostał swoją codzienną porcję opieki nad Iwonkiem. Każdemu po równo oraz ząb za ząb. Ani chybi feminizm.
Kilka razy zagailiśmy za to zajawkę o 20 kilometrach. Roman to przyniósł z centrum, taki temat rozmów, no bo na komisji, kto żyw, ten biegnie, a zdaniem Any nawet ten, kto nieżyw. Wszyscy już zapisani, albo żałują, że niezapisami, bo za późno zeszli z fejsa i nie dali rady w korku onlajn ubiec kolegi z biura. Roman nawet nie próbował, podobno, bo w tym samym czasie kupował motor onlajn, to mu się strony myliły, no i poza tym jak by się wytłumaczył przed Aną, jakby nie daj Boże coś się stało i nie dobiegł, lata nie te w końcu, po facecie tak nie widać, piszą w magazynach, bo rodzić nie musi, ale rycząca 40. i tak za rogiem. Albo - o zgrozo w ogóle już - po biegu był tak skonany, że nie starczyłoby mu sił na niedzielną porcję Iwonka? Oj, miałby za swoje i już na pewno nie wystartował by nigdy w żadnym triatlonie, jak to się wielu marzy na 60. Póki żywi.
Ta 20. kusi mnie oczywiście, ale to przyszłość. Moja przyszłość świetlana. To podobno wspaniałe biec w takim tłumie, gdzie jeden się o drugiego potyka, a do tego przez tunel, gdzie na okrągło jeżdżą auta poza tym jednym dniem. Tak donoszą ci, co dobiegli, albo tak twierdzą. Chyba! Nie sprawdziłam zresztą tych tuneli. Mówiła jedna znajoma biegaczka, że w czasie maratonu są puste i po prostu ciemne, auta nie jeżdżą, ale na 20 kilometrów to nie wiem, czy się opłaca zamykać dla ruchu? Co na to gospodarka rynkowa i rekiny finansjery trzęsące transportem? W samym sercu Unii na Szumanie do tego? A raczej pod.
Wiem za to, że na Uklach nie ma tunelu. To już sprawdziłam dokładnie w czasie treningów wózkowych. Trzeba lecieć najpierw z góry, a potem pod górę, szkoda że nie na odwrót, no ale nie każdemu dali rozum. Po 5 km wyjdzie wte i wewte. Wiem, bo Roman podrzucił mi w sekrecie mapę. Odtąd ją tak sobie studiujemy z osobna, każde we własnym kątku. Wszystko po staremu. Ja bloguję. Roman w motorach. A Ana zrzędzi i wie lepiej. Tylko co my wymyślimy na tego 4 maja, by się pozbyć swojej porcji Iwonka? I to obydwoje naraz? Co daje 20 km razem i w sumie. A co, jeśli i Ana się zapisała w sekrecie, byśmy jej nie wyśmiali?
No comments:
Post a Comment