Krzyki, płacze, chaos. Korek, rozmowy i krzyki. Płacze i chaos. Mówiłam, że krzyki? Aha, tak.
No i wielkie UFF. Ale dopiero o 9. Wcześniej dużo ćwiczeń oddechowych, zwanych modnie relaksacyjnymi.
Tak mniej więcej przedstawia się poranek w prezentacji Any Martin. Która właśnie była zlądowała w domu po odprowadzeniu do przedszkola i żłobka, a raczej żłobka i przedszkola, zwanych tu, w okolicznościach Sanżila i pobliskich, kreszem i szkołą, ewentualnie zasłyszanym tu i ówdzie maternelem.
Taki przebieg wózka buzka został wybrany jako nieco lepsza opcja po nocnej naradzie w składzie: kierowniczka Ana - doradca Roman - pisarka Ksenia.
Lepsiejsza, jakby powiedział Iwonek, już umieszczony na podwórku szkolnym. Smutno bez niego coś, nikt nie gada.
Dziedzińcem to się zwało przed wojną, kur szkolny belż; tą wojną, co to ją w Polsce dziś też obchodzimy. Bo pierwszy września nastał, przypominam. Ale potem nikt o dziedzińcach nie pamiętał oczywiście, więc dopiero pierwszy raz chyba używam nawet, duma Roman.
Czyli mniej gorsza z dwóch złych opcji. Pogoda tez mniej gorsza, ale z dwóch dobrych. Jesień w powietrzu, ale letnia temperatura. Superowo.
Więc teraz co? pyta Ana Martin i bezradnie rozgląda się wokół po pustawym domu.
Nic, odpowiadam, jakbym to ja była kierowniczką, a nie ona. Patrzcie, jak to zwykłe dzieci moga matkę rozwalić. Przyszła kryska, ani chybi.
Teraz Ana, ciągnę, pozbieramy się. Obetrzemy łzy. Zasiądziemy do lesłara i lalibr, by wiedzieć, co piszczy w trawie w okolicznościach sanżilowskich. Co i gdzie, jak i kiedy. A Roman rusz do pracy na trama, ale już!
Dobra dobra, już idę, ociąga się Roman. Nie chce mu się wbijać w szumanowskie spodnie. Na parentalu był, jak oni to zwią na wysokiej komisji, ten niby-urlop z dziećmi. Byczył się podobno, jak ktoś bezdzietny określił z niejaką zazdrością, co wywołało nasz dziki śmiech, bo kto to widział, by się pobyczyć dłużej niż przysłowiowe krakowskie czy-cztery minuty z naszą dwójką. Niech sam se spróbuje, zaproponowała Ana, ten ktoś, ale nie chciał jednak nawet.
Trudno. Dwa miesiące fajrantu wystarczą. Ana, do roboty, kawę pijemy, już uż, jakby pogonił Iwonek.
No to cześć Roman. Będziemy czekać na placu zabaw pewnie.
Bo mimo że jesień - to lato.
I tak naprawdę - wakacje dla rodziców. Wreszcie.
Bo się siedzi, a nie skacze wokół.
Było minęło. Polska D i Francja B.
I odtąd już tylko drobiazg taki codzienny, kpi se Ana: krzyki- płacze - chaos. I tak co roku już będzie. Całą szkołę czyli. Lat piętnaście.
Pierwszy września, cóż dodać, cóż ująć. Tylko rodzice to zrozumieją.
Dziedzińcem to się zwało przed wojną, kur szkolny belż; tą wojną, co to ją w Polsce dziś też obchodzimy. Bo pierwszy września nastał, przypominam. Ale potem nikt o dziedzińcach nie pamiętał oczywiście, więc dopiero pierwszy raz chyba używam nawet, duma Roman.
Czyli mniej gorsza z dwóch złych opcji. Pogoda tez mniej gorsza, ale z dwóch dobrych. Jesień w powietrzu, ale letnia temperatura. Superowo.
Więc teraz co? pyta Ana Martin i bezradnie rozgląda się wokół po pustawym domu.
Nic, odpowiadam, jakbym to ja była kierowniczką, a nie ona. Patrzcie, jak to zwykłe dzieci moga matkę rozwalić. Przyszła kryska, ani chybi.
Teraz Ana, ciągnę, pozbieramy się. Obetrzemy łzy. Zasiądziemy do lesłara i lalibr, by wiedzieć, co piszczy w trawie w okolicznościach sanżilowskich. Co i gdzie, jak i kiedy. A Roman rusz do pracy na trama, ale już!
Dobra dobra, już idę, ociąga się Roman. Nie chce mu się wbijać w szumanowskie spodnie. Na parentalu był, jak oni to zwią na wysokiej komisji, ten niby-urlop z dziećmi. Byczył się podobno, jak ktoś bezdzietny określił z niejaką zazdrością, co wywołało nasz dziki śmiech, bo kto to widział, by się pobyczyć dłużej niż przysłowiowe krakowskie czy-cztery minuty z naszą dwójką. Niech sam se spróbuje, zaproponowała Ana, ten ktoś, ale nie chciał jednak nawet.
Trudno. Dwa miesiące fajrantu wystarczą. Ana, do roboty, kawę pijemy, już uż, jakby pogonił Iwonek.
No to cześć Roman. Będziemy czekać na placu zabaw pewnie.
Bo mimo że jesień - to lato.
I tak naprawdę - wakacje dla rodziców. Wreszcie.
Bo się siedzi, a nie skacze wokół.
Było minęło. Polska D i Francja B.
I odtąd już tylko drobiazg taki codzienny, kpi se Ana: krzyki- płacze - chaos. I tak co roku już będzie. Całą szkołę czyli. Lat piętnaście.
Pierwszy września, cóż dodać, cóż ująć. Tylko rodzice to zrozumieją.
No comments:
Post a Comment