Tuesday, 24 February 2015

(255) halo halal

Po kilku latach na Sanżilu każdy głupi i głupia wie, że mięso może być halo albo bardzo nie halo. W lokalnym dialekcie: halal lub nie halal, i z tego, co wiem, nie jest to ani francuski, ani ten drugi trudnawy dialekt, tylko narzecza z Azji. Mniejszej. Przejść po takim Alsembergu wystarczy, by jednym rzutem okiem to stwierdzić, a uchem - zasłyszeć. Po szyldach i klienteli. Halal halal, że trochę pohajluję z rana. 
Z tym mięsem to w sumie niby jak w Polsce A i B, gdzie zdaniem matuś też często niehalo jest, bo wiadomo, już nie te czasy, co dawniej, kiedyś to mięsa i inne potrawy zresztą też, to dopiero były! Palce lizać, wiadomo było, co człowiek je, nie to, co teraz, chłam i wodą pani szynki pompują, świnie antybiotykiem skarmiają, ale ja dam pani specjalną taką bez, pani, to czyste mięso, jakbym dla siebie robiła normalnie. Nie raz i nie dwa słyszałam, jak ojce narzekali, że tego to się już chwilami jeść nie da i co ty mi na talerz nałożyłaś matka. 
W kraju idzie się jednak przyzwyczaić i sama widziałam, że taką niehalo kiełbasę mimo wszystko nawet najprawdziwszy Polak zje. Zresztą Polak na Sanżilu też nie pogardzi nowoczesnym salcesonem czy goloneczką. Szczególnie w święta, gdzie i tak obojętne, co załaduje do żołądka pod wódkę, ważne, by tłusto było, Ksenia pamiętaj, ojce mówili. No i nikt nikomu w talerz nie pluje, bo świnię tam ujrzy. To by było uznane za bardzo nie halo nawet po kilku głębszych.
Na Sanżilu natomiast inaczej. Na tym polega różnica między tzw. tym krajem, a Belgią, gdzie jedna dziesiąta ludności pochodzi nie stąd, za to z Azji i tej drugiej Afryki już tak. Choć biali są często, jak najprawdziwsi Polacy, to hajlują na całego. Jedząc przykładowo. 
Ana mi wytłumaczyła, bo bez znajomości arabskiego ani żydowskiego nijak nie szło zrozumieć, o co chodzi z tym hajlowaniem. Że mianowicie w kwestii mięsnej to, co nie halo, to od razu wykluczone. Nie dla mnie, bo ja ogólnie uważam, za Aną, że mięsa się już objadłam w tzw. kraju, więc mu nie mówię mu haloooo, lecz raczej : baj baj, ale na Sanżilu są wśród nas też tacy, co to mięsa niehalo nie zjedzą, choćby ich skręcało z głodu lub ochoty na sam widok piętrzących się w jatkach kiełbas, jelit, golonek, kiszek i innych podrobów. I niektórzy tacy mniejsi do szkół chodzą. Państwowych. Niereligijnych nawet. I zaczął się problem dla tolerancji.
W Brukseli zbadali więc ostatnio, jak kwestia halo halal wygląda na stołówkach. I widać, że nie bardzo wygląda. Że robi się z tego kwestia już nie tylko sanżilowska, ale także brukselska, a nawet międzynarodowa, biorąc pod uwagę inne kontynenty, skąd przybyli, mówiąc: halo! I tak demokracja cierpi z powodu mięsa. 
Ano tak, wykluczenie społeczne, wzrusza ramionami Ana. I to w obie strony od razu. Kto by pomyślał, że jedna świnia zrobi taki problem.
A problem jest, i to dwustronny, jak ten przysłowiowy nieświeży kotlet. Na pewno nie wieprzowy, bo ten to dopiero jest niehalo, lecz taki bezpieczniejszy, ze świni na przykład. To jedno i to samo, Ksenia, akurat, ale pal sześć. Chodzi o to, że są szkoły, gdzie 90% uczniów w domu nie jada wieprza albo świni, bo to niehalo zupełnie. I w ramach tolerancji religijnej szkoły powinny dostosować swoje jadłospisy. A nie robią tego, powątpiewa Roman? Co to w końcu za problem, wyeliminować jakąś świnię? Okazuje się właśnie, że duży. Tzn. samo wyeliminowanie świni problemem nie jest, ale zastąpienie jej inną zwierzyną - już tak. W rezultacie ci, co nie chcą jeść świni, jedzą po wegetariańsku. 
Zdarza się też, że jakiś uczeń niehajlujący je sobie mięso niehalo, uszy się trzęsą, cieszy się na całego, a tu podchodzi ktoś hajlujący i pluje mu lub jej w talerz. Z pogardy dla świni. I ten ktoś jedzący nie chce dalej jeść. I bójka gotowa. I kwestie religijne, i bogowie nasi i inni wzywani nadaremno, i do dyrektora na dywanik, i do gazet sprawa trafia. Jednym słowem - problem dla kraju. Świeckiego w swoim zamyśle i w imydżu międzynarodowym.
Te wegetariańskie wymysły to jak Ana Martin prawie, cieszę się. I Rita, i wiele innych. No tak, ale my to z wyboru, a nie z powodu przekonań religijnych. Nie chcemy, a nie to, że sobie odmawiamy mięs i podrobów. Brr zresztą. Natomiast dzieci z kręgów halal mięsa niehalo zjeść nie mogą. Inne by natomiast może i chętnie pochłonęły, natomiast okazuje się, że na stołówce często wybór polega na świni lub niczym. Mięsnym zerze. A już na pewno w środy, kiedy to zwyczajowo w szkołach labelż się mniej gotuje, więc już nic poza tą świnią nie uświadczysz. Tylko warzywa.
Okazuje się więc, że kwestia bycia labelż kończy się i zaczyna w ubojni, tak, podsumowuję? Która też może być halo lub niehalo, tak na marginesie. Sama widziałam na Anderlechcie.
Jak na przednówku niegdyś bywało, przypomina sobie Roman. Wszyscy o jedzeniu mówią. Bida panie. Coś tu śmierdzi. Śmierdzi w obie strony potakuje Ana; to kotlet dwustronnie niewysmażony i jeszcze o nim usłyszymy nie raz. Mięso a religia. A już myślałam, że raz na zawsze wyeliminowałam ze swojego życia te obie sprawy. A tu one mówią: halo! Świnia a kwestia belgijska, że też tego dożyłam.

No comments:

Post a Comment