Wednesday, 3 June 2015

(298) kseniofobia

Mury runą runą runą. Ale najpierw je zbudują zbudują zbudują. Kto? Ano nasi. Ci nowi, Belgowie. Choć kto ich tam wie, może to i Francuzi przebrani za Belgów, dla niepoznaki. Akcja rozgrywa się w Muskrą, Mouscron w pisowni, na granicy frankobelż, jak się to tu skrótow wymawia. Bohaterami są franki, belż i żitanie. Po polsku - Cyganie.
Tak naprawdę, ładnie i miło, po europejsku, powinno być napisane: Romowie. Roms po frankobelż. Wiem o tym, Roman, nie Roms, tłumaczył mi cały ranek, o co chodzi. Unia tak każe, w imię poprawności ale okazuje się, że wśród Romów i Romanów są tacy, co wolą być Cyganami. Bo tak zwani byli od dawna, więc o co chodzi? Nie nazwa ważna, co stosunek.
O to to, właśnie. O stosunek chodzi. Belgów z Muskrą do ludzi podróży, bo tak w artykule nazwali Cyganów, mimo że Ana prycha mi tu nad uchem, że ludźmi podróży chcą się nazywać Cyganie z Irlandii, tylko i wyłącznie. Nieważne, zabiją mnie te nazwy i zupełnie niepotrzebne spory wynikające przy okazji. Racja Ksenia, przytakuje Rom(an), bo ta sobie pozwolę go dziś zapisac, w hołdzie porozumienia ponad granicami. Tymi konkretnymi oraz wymyślonymi.
Które zresztą w Muskra zleją się w jedno, bo oto mieszkańcy postanowili, że mimo że Szengen i Unia nasza lokalna, brukselska, lata całe walczyły o to, by granice rozebrać, to oni właśnie wręcz przeciwnie, chętnie i całkwicie dobrowolnie się oddzielą. Murem. Od Francji.
Od Francji to tylko oficjalnie, wpada mi w słowo pisane Ana. Tak naprawdę chodzi o oddzielenie się od obozowsika cygańskiego, które Francuzi umiejscowili tuż przy danwej granicy międzypaństwowej. Takie tam prawo: każda gmina musi wyznaczyć termin pod koczowisko. Francuzi też by się zresztą chętnie odgrodzili, ale nie mogą sami od siebie, ot co. Choć raz lebelż triumfują.
Gdyż Belgii takiego prawa nie ma. Ponieważ nie ma jednak także granic, to jakieś tam race odpalone przez cygańską dzieciarnią spadły podobno na belgijskie przygraniczne posesje. I podniósł się raban.
Ale o co ten rabant ten tam jakiś? Raban, hałas taki. Ale przecież to można podnieść, co? Znaczy się nie rabant, tylko śmieci z rac. Zresztą te belgijskie ogródki takie małe,  dwa na dwa, trawa tylko albo beton, by łatwo zamiatać, to i dojrzeć śmieć nietrudno, dziwię się. Ale taką leżącą racę można także sfotografować ajfonem i użyć także jako argumentu przeciwko zdziczeniu. Młodzieży, Arabów, Cyganów, Walonów, Polaków, Francuzów itede. Co w czasach wzrastającej ksenofobii się liczy. W niekończącym się roku wyborczym - woda na młyn polityków jak znalazł.
Raca, a nie woda, oj ta Ana. Hmm, kseniofobia to może i tak, nie wiem, co ja mam do tego, zmilczę to, ale czy franko-belż w ogóle mogą taki mur zbudować? Niby nie, ale jak pokazuje przykład czeski, gdzie już jeden taki od lat stoi: mogą. I nic się nie stanie. Prasa fotki cyknie, ludzie się popodniecają, spoglądając na fejsa i już koniec, nowe przyjdzie. A mogą zbudować tym bardziej, że takie nastroje w Europie i tłumaczą się koniecznością ochrony własności prywatnej. Swojego świata. Bogatego i zamkniętego. Większej świętości w naszym świecie nie ma. 
Najśmieszniejsze jest to, że ta cała kseniofobia i czeski film dotyczy 6 metrów. Sześciu w słowie. Marzyło się 200, by całą wieś opasać, ale stanęło na sześciu, mówi poważnie burmistrz. Tyle ma mieć ten sławetny mur ochronny. To przed czym on obroni i kogo? Nie wiadomo właśnie. To raczej wyzwanie, jaki Muskrą stawia przed Szengen, twierdzi Rom(an). Zobaczymy teraz, co na to nasz człowiek na szczytach.

No comments:

Post a Comment