Nie ulega wątpliwości, że nawet jeśli rtęć na to nie wskazuje, zima zdecydowanie za nami. Dni długie, słońce świeci, można założyć, że opony zimowe nie będą juz potrzebne. Do tego wniosku doszedł Roman, a Ana przystąpiła do realizacji założeń planu.
Rozwój akcji nastąpił na osi Sanżil - Fore. Tam to zakład ma pan Niko. Zakład, co ja plotę! Zakładzisko. Zdaniem Romana, Niko musiał wypatroszyć z piwinic z pięć kamienic, taki ma metraż. Fakt - pieczara. W pieczarze - auta. Stoją i czekają - bo ja wiem? - na nowy kolor, opony, a pewnie i numery. Wierzcie mi, w tak wielkiej pieczarze wszystko jest możliwe.
Pojechałam dla rozrywkiz Aną, bo ile razy w życiu przyjdzie mi zmieniać opony? O prebianiu numerow nie wspominając. Zawsze się człowiek czegoś nauczy.
Wjeżdżamy więc. Na pewniaka, a jakże, ale jak tu inaczej, skoro wokół sami faceci. Stoi tego z 10 sztuk i debatuje nad jakimś silnikiem czy czymś tam innym w masce. Miny eksperckie, musowo. Ana mówi: raz dwa trzy, wysiadamy!
Wysiadamy. Głowy się podnoszą, uśmiechy rozkwitają, pobłażliwość maluje na twarzach. oto dwie takie przyjechały se auto nareperować - to mówi ta mina, szepcze mi na ucho Ana. Ale Ksenia, nie dajemy się, tylko załatwiamy i biegiem do Grocha.
Ana przyjmuje więc profesjonalny wyraz twarzy i prezentuje, co ma zaprezentować, mianowicie że my tu względem zmiany opon. Z zimowych na letnie. Tak, owszem, Ana wie, że czerwiec za pasem, ale co tu robić, skoro jak to baba zapomniała. Panowie rozumieją, dzieci, dom, mąż! Że my czekać nie chcemy, bo wózek już czeka, obiad na ogniu nastawiony, pyk pyk pod pokrywką, więc panowie rozumieją, szybko działać trzeba, na pewno panowie wiedzą, jak i sytuację pojmują.
Panowie rozumieją w mig. Przestawiają auta w pieczarze raz dwa, proszą Anę o kluczyki i oto my już na podjeździe. Chrup brum i gotowe. Było zimowe, jest letnie. W sam raz na jazdę do ojczyzny się nada.
Panowie nadal mili, ale nie na tyle, by jednak nie płacić. Zapraszają do dyżurki. A w dyżurce już nie tak miło, bo rządzi dyżurna. W kufaji. Lub kufai.
I ta kufaja nas trochę zmraża. Wzrokiem i słowem. Bo żąda oto 50 ojro. Ana na to, że my kartowe. Ona, jeszcze zimniej: że w takim razie wat się należy. Jaki wat, pytam, jak w kawale, jaki bilecik tam było. Muszę pani dodać 21 procentów, madam, rozumie sama, by powiedziano w polskim sklepie. Ana na to: ale jak to: miało być 50. A kufaja: ale bez faktury, madam. I wiedzie po nas obrażonym wzrokiem
Czyli co, na czarno płacimy, chciałam się wtrącić, alem na szczęście zamilkła. I dobrze, Ana na to. Ich sprawa. Ja chcę wyjść, mówi.
I nie wiem, co wy na to, ale serio było na czarno. Bo zostałam wysłana do bankomatu i przyniosłam banknot. Który kufaja schowała, nie wystukawszy nic na kasie. Fiskus czyli się nie ucieszył z braku wpływu. Ale że rzecz odbyła się w pieczarze, to i wpływu na to nie miał i tak.
Jaka płynie stąd nauka, pytam ja was. Ano, dużo ich. Pierwsza - że zachód zachodem, a oszukiwanie takie samo, jak na wschodzie, jeśli nie mylę stron świata. Druga - że feminizm feminizmem, ale czarem swym sporo się zdziała, niefeministycznie bardzo. Trzecia - że niestety baba babie nie przepuści, a szczególnie taka w kufai takiej w sukience. No i czwarta, na podsumowanie: że i Ana nie taka idealna, ma swoje na sumieniu. Uff, ulżyło mi.
No comments:
Post a Comment