Wednesday, 10 June 2015

(300) się przysiąść

Piątek. Wyż. Dużo hektopaskali. Upał czyli.
Taki układ atmosferyczny zarysował się pod koniec tygodnia na Sanżilu i w okolicznościach. Jak kocham tego i owego, niech mnie to i owo, ale naprawdę, klnę się na wszystkie świętości: było plus czydzieści lub więcej. Kumacie?
Owszem, w Belgii. Owszem, tu gdzie każdy Polak i Polka zaczynają rozmowę od narzekania na klimat, nawet w epoce jego ocieplenia się. Globalnego, a jakże, nie żyjemy tu w żadnym zaścianku lub zapiecku. Co świat - to i my. A tu niespodzianka. Czydzieści ponad i to w cieniu! Od razu nie ma o czym gadać po sąsiedzku. Głupio się skarżyć kumie lub kumowi, jak wokół wiosna bucha. Kumacie?
Czyli o czym gadać, jak się kum do kumy i wicewersa takzwane przysiądzie do człowieka przed domem? Ana Martin dotąd pęka ze śmiechu, jak to se nasi przez ulicę wołali: no, do pełnego szczęścia to mi tylko brakuje, by se przed domem posiedzieć na schodku, jak dawnymi czasy!
Z tym że ty Ana zrozumiałaś, że oni wołali: na stołku. Czyli jeszcze śmieszniej, cha cha, doprawdy, nieźle to se Ana zrozumiała doprawdy!
Nawet stosunki międzyludzkie uległy ociepleniu, kątempluje Roman. I to wcale nie od gryli, bo łykend przedłużony był, ale na łonie ojczyzny, a nie tym tu, obcym, cudzoziemskim. Więc gryl nic nie ogrzał belgijskich serc. Sami widzicie, że to tylko i wyłącznie dało radę słońce.
Przez chwilę na poziomie międzyludzkim było na Sanżilu cieplej. Ana Martin potwierdzi. A działo się to za sprawą chłodu. Uściślę: chłodku z cienia. Podam przykład z dzielnicy. Zobrazuję go obrazem z wyobraźni. Oto on.
Duchota. Pali w plecy. Pali też pasażera wózka, więc Groch decyduje się zasnąć. Pali czerwone od oddechu tym pustynnym powietrzem, więc Ana Martin zarządza: parczek przy Merże (nie, nie na marży, merże to ulica, Marycha tam robi na czekach, choć niedługo, bo zaciążyła). Idziemy i sokolim okiem, mimo że stygmatyzm jakiś się nam ostatnio rzucił, widzimy: jest ławka w cieniu. Jeden zgrabny skręt i już siedzimy na drutowanej ławce.
Wiercimy się nieco, bo wrzyna się toto w pupę, a nogą trzeba kołysać. Na szczęście Ana sobie przypomina o feministycznej prasie w koszyku. Po oględzinach wzrokowych okazuje się, że świetnie nadaje się do siedzenia. Siedzimy więc jak panie, wachlujemy się, oczy przymknięte, bo gorąc; jesteśmy jak na swoim, a tu nagle: czy mogę usiąść obok?
Się przysiąść czyli. A co wynikło z tego siedzenia nie na stołku i nie na schodku - już jutro, bo nawet na Sanżilu w czerwcu kiedyś zapada noc.

No comments:

Post a Comment