Wednesday, 17 June 2015

(304) pink

Mandarynka, mango, melon, porzeczka, brzoskwinia, okejek, jak mawia Iwonek. Stoi w delezie przed mną. Ale pomelo? Co to jest pomelo? Czy ktoś coś takiego widział w ogóle? Jadł, pił, łotewer? Jak to ugryźć? Zębem? Chyba jakoś pomylone to pomelo. Pomelone.
Nie no, a poważnie, to wchodzę do deleza z rana, tego, co już nie jest delezem ekspresem nawet, bo przejęli go jacyś tacy posługujący się dialektem z Azji, o czarnych , naoliwionych włosach, Ana Martin twierdzi, że z Hindi pochodzą albo tego stanu obok. Może. Produkty sprzedają typowe, belgijskie, gofry, czekolady kolorowe i takie tam, oraz dużo polskich, co na Sanżilu też akurat normalne. A w sezonie - rose. Z akcentem, co już nie tylko nie jest różą, różowym też nie, lecz raczej: zaróżowionym. Winem.
Na moje nieprzyzwyczajone oko wygląda toto jak lemoniada grejpfrutowa tudzież grejfrutowa z warzywniaka u nas w Łapach na rogu, ale skoro chcą, by to było wino, niech mają. Chcą chcą, wtrąca się znawca i koneser Roman. Wraz z początkiem lata w Belgii do ataku przystąpili producenci różowych win. Z francuska: rose właśnie. 
Taki słodki, mdławy nawet kolorek ma. Jak dla dzieci. Ale niejeden właśnie, tylko całą gamę. Czego gamę? No różowości właśnie. Stąd te próbniki w delezie.
Mandarynka, mango, melon, porzeczka, brzoskwinia. To zrozumiałam i nawet sobie sama przetłumaczyłam z dialektu, tzn. mango i melona nawet nie musiałam tłumaczyć ani zmieniać pisowni na naszą, łacińską. Ale pomelo? Co to jest pomelo? pytam po raz kolejny. Czy ktoś coś takiego widział w ogóle? Chyba naprawdę jakieś pomylone to pomelo, że się powtórzę. I co ma wspólnego z winem. 
Chodzi o o to, że rose nie sprzedaje się tak dobrze, jak białe i czerwone wino, tymczasem całe regiony we Francji się waśnie w nim wyspecjalizowały. Pomeliły się nieco, tak, i postawiły na złego konia? Niekoniecznie. W Belgii sprzedaż zaróżowionego wzrosła w zeszłym roku o 12%. Ale promować nadal trzeba. Stąd te atrakcyjne próbniki. By pokazać, że różowe może się różowić różnie. Od mandarynki do pomelo, a nawet zwykłego, dziewczyńskiego pinku.
A pomelo to nic innego niż nowoczesny owoc, Ksenia. Kolejny wymysł importowy, bo nie to, by jakaś nowa krzyżówka. Po prostu wyszukali ją na rynkach azjatyckich. Ci z deleza to nawet może z lat młodości ją znali, co? wtrącam. W hindi rośnie? W Indiach, jeśli już. Bo ja wiem. Pomarańcza olbrzymia zwie się w ojczyźnie polszczyźnie. Albo szadok. Hę?
Tak. Szadok. I do Polski pewnie też powoli dociera, więc wkrótce nam spowszednieje ten szadok. Jak wszystko z zachodu, choć tu akurat ze wschodu import.
Kolorek ładny, przyznaję. Zresztą wszystkie są ładne, te rose delezowskie. Takie dla dziewczyn. Pink, helołkiti i te klimaty.
I nawet niezłe są, skromnie dodaje Ana. Ta, co nie pija, uściślę.
I tanie, dodaje Roman. Bo to się głównie liczy w tym wzroście konsumpcji na Sanżilu. Lebelż lubi kupić wino do 3,5 ojro, a zaróżowione się pięknie w tę cenę wpisują. No i pinknie.


No comments:

Post a Comment