Na Sanżilu uparcie wierzymy w ludzkość. Że się da jednak wykrzesać coś z każdego, także Belga. Le lub la. Nawet trochę ciepła i dobrego słowa. Skoro nawet Polaków udaje się na anioły przerobić, jak głosił wieszcz, cytując Anę, to czuję, że te upały zeszłotygodniowe coś na dobre zmieniły i w okolicznościach Sanżila. Czytajcie dalej, co się zdarzyło w długi, niegrylowy łykend na ławce.
I nie jest to sensacja żadna, jakby mogli pomyśleć ci, co nie czytali pierwszego sprawozdania z wczoraj. Przynajmniej nie seks mam na myśli, proszę o trochę wiary w Polaków i moje dobre maniery z matuś wyssane z mlekiem bynajmniej!
Choć właściwie na tej ławce wszystko się mogło zdarzyć. Bo co to znaczy: przysiąść się? I skąd moja polska głowa ma akurat na to pradawne słowo przetłumaczyć to, co padło z belgijskich męskich ust?
Bez bicia i chwalenia się: to inteligencja, równie wrodzona jak stygmaty na oczach, co do którego Roma mnie oświecił w międzyczasie kagankiem oświaty, że to astygmatyzm, kazała mi tak zrozumieć atęcję pytającego. Intęcja to była, Ana piorunuje mnie wzrokiem z drugiego kąta, mimo astygmatu. No ale zrozumiałam dobrze, i teraz, i wtedy.
Na ławce na Merże nawet nie trzeba było tłumaczyć, bo wystarczyło spojrzeć i również przesunąć swoją prasę feministyczną, by zachować się całkiem nie alabelż, czyli ustąpić miejsca panu z kanapką. Co z kolei jest całkowicie alabelż, zdaniem Stefana wie ten, kto pracował w banku kabece przykładowo, po flamancku czyli. Ta kanapka jest belż.
A ten tu wyjmuje prasę krzyżówkową i nie czyta, bo zakreśla. Sprawnie mu idzie.
Już to było dziwne, żeśmy se tak w trójkę plus pasażer wózka siedzieli. Ale jeszcze dziwniej zrobiło się, jak w 2 minuty później, zegar wybił na 12.15, nad naszymi głowami znów: czy mogę usiąść obok? Czyli przysiąść, tłumaczę znów z francuska. I znów się ładuje nam prawie że na kolana prawie najprawdziwszy lebelż. Z kanapką i pismem o samolotach, a jakże.
Nie napiszę, że jeszcze za chwilę czeci, bo chciał, ale miejsca już nie było! Już i tak byłyśmy otoczenie belżitud. Dwóch facetów, dwie kanapki, cztery pisma, my dwie i wózek z pasażerem - tyle przedmiotów i podmiotów to ta ławka jak żyje, czy stoi raczej, nie widziała, mruknęła pod nosem w przestrzeń Ana Martin.
A dlaczego to nie alabelż, nawiasem mówiąc, dziwi się Roman. Nie chodzi nawet o belż, tylko alaludzie ogólnie, zgadza się połowicznie Ana. Bo dziś ludzie nie lubią mówić do obcych. Nie ufają i myślą, że jak zagadną, to się zbytnio spoufalą. Że to będzie straszne. Siedzą przerażeni z nosem w ajfonie lub w najlepszym wypadku w książce i świat ich nie obchodzi. Nikt nikogo o nic nie prosi ani nie pyta. A już broń ten czy ów - o coś osobistego.
Toż to nie tylko stosunkowe ocieplenie było, ale wręcz zmiana atmosferyczna! Mieli matuś rację, że jak wszyscy wokół, zawsze prognozę w tiwi włączali i zawsze psioczyli, że się nie sprawdza. Widać wiedzieli, ile może zdziałać dobra pogoda. A teraz po rozum poszedł i Sanżil. Zapowiada się gorące lato.
No comments:
Post a Comment