Wednesday, 2 September 2015

(316) dżihad part 1

Ana Martin mówi, że jak to opiszę, to będzie bomba. Znaczy się, bomby spadającej na razie nie będzie, ale zobaczycie, tak jak ja zobaczyłam oczyma Any, a własnymi to duszy tylko, że może być ona bardzo blisko. Bomba, ta ona. Za pasem. Polskim. Polki.
Dobra, dziś będzie dalej o dżihadzie, com go to urwała ten temat, bo ile można o tych emi lub imi. Pora na konkrety, jak to z polskim dżihadem było, co to go chyba się bać trzeba. Albo nie, sama nie wiem. Oceńcie sami.
Siedzi sobie więc Ana na ławce, czyta, jak to ona w wolnej od Groszka chwili, telefon dzwoni, odbiera. Dzwoni Tea i donosi, że jest w tarapatach. Ana wzdycha w głębi ducha i myśli: dobra, popilnuję już tych dzieci, a na to Tea: wiesz, nie mam niani, bo niania przeszła na islam. I zamaist się opiekować trójką - modli się. 
Ana pyta: jak to, Eliza? ta, co plackiem w kościele? znaczy się, katolickim, polskim najlepiej? Tea, że tak, ta sama, i nie dość że przeszła, to zaczęła świętować ramadamamam, co to wtedy w czerwcu był nastał, nie je całymi dniami, za to nocami miksuje u siebie na pięterku jakieś pokarmy, z czego wniosek, że z kuchni wszystko wyniosła i wniosła była na pięterko owe.
 I że w chuście gania do meczetu dzień i noc, porządnie, kilka razy na dobę, jak trzeba.Tea błagalnie: Ana, przybądź, porozmawiaj z nią, ona chyba niespełna rozumu!
Co akurat dla Any, nieskromnie mającej się za przenikliwą (dość, nie przesadzaj Ksenia, wtrąca ona nieskromnie znów) niczym specjalnie nowym nie było, bo już dawno była zdiagnozowała Elizę jako co najmniej dziwaczkę. Roman diagnozę  zatwierdził i kazał się trzymać z daleka. Wcale nie kaczkę, dodam od siebie, lecz taką trochę domową terrorystkę. Ekonomkę z batem, dookreśla Roman. Podobno zaczerpnął to z historii.
Ana pognała wózkowo co tchu z Grochem, podchodzi pod dom, widzi, że faktycznie coś na rzeczy, wkoło domu same siaty, te ruskie takie, wiecie, w pasy czerwono niebieskie, pakowne, wśród siat Eliza z rozwianym włosem i obłędem w oku, na schodku domu Tea z pękiem kluczy w dłoni (zamknęłam ją, by z tą szmatą wszędzie z dziećmi nie latała, cytowała ją potem Ana). Ana do Elizy, piękne imię, romantyczne, swoją drogą, to już Ksenia, ja, na marginesie dodaję: pani Elizo, a gdzie to pani się wybiera. Eliza: nie pani sprawa. Nie patrząc na nią w ogóle, tylko włosy palcami kręci. 
Ana: podobno się pani wyprowadza, a przecież obiecała, że z panią Teą zostanie na długo. 
Eliza: tak, ale poznałam mężczyznę i on jest inny niż wszyscy. Ana: ahaaaa...naprawdę? A co ma tak innego? Bo wie pani, pani Elizo - mrugając porozumiewawczo ala twojstyl/gala/tefałen - wie pani sama, jacy są faceci. Jednego dnia są, drugiego nie ma. 
Eliza oburzona: skąd pani wie, ten jest inny niż wszyscy. Nie patrzy na moje piersi. Patrzy na moje wnętrze. Ja za nim teraz pojadę.

------------
Ale dokąd to już jutro, bo znów trzeba kąpać. Wykończy nas ta czystość. Dzieci w szkole mają być czyste pod karą grzywny, twierdzi Roman. Póki co, bo dżihad blisko, a tam kary ostrzejsze, straszy Ana.

No comments:

Post a Comment