Monday, 4 January 2016

(373) sylwek

Panie, to był rok, ten 2015. Panie, w głowie się nie mieści, co to się działo. Strajki, strzały, szkoły, kresze, szkarlatyny i ospy wieczne na koniec. Okej, nie wieczne może, ale wietrzne jak najbardziej, na koniec roku na Sanżilu wieje tak, że głowę może urwać. Do tego kongresy, złamania i deprechy. Ana Martin twierdzi, że nigdy jeszcze nie słyszała o tylu złamanych rękach i losach.
Ale się działo w tym 2015, pani.
Jedno się nie działo za to, w Brukseni na pewno. Mianowicie Sylwek.
E, żartujecie sobie tam na tym zachodzie, skrzywili się przez telefon matuś i ojce, jakem im obwieściła przez telefon, że nici z wyjścia na rynek na koncert dody czy innej gwiazdy. E, to my nie jedziemy, obrazili się. Szkoda, bo złotówki, co to im byłam posłałam w formie ojro, by se bilety na busik wykupili, stracone. Nikt za bilety nie zwraca. Nie jedziesz - samaś sobie winna. Winien i nie ma, by zmienić hasło zasłyszane u Any w radiu.
A po co my będziemy się ruszać, jak taka sama bieda, co w Łapach. Też się na sylwka nic nie dzieje, może tylko pijani śpiewają, tych może być nawet więcej, niż u was na tym zachodzie, słusznie prognozują ojce. E, to zostaniemy na starych śmieciach, marylę z dodą w tele pooglądamy. Taniej, cieplej i po naszemu. 
Słusznie mówią, co nie zmienia faktu, że ojro przepadły, a zabawy nie będzie. Anulowali, że się posłużę lokalną mową.
Co to ja słyszę, wynurza się Roman. Nie będzie sztucznych ogni? Ano nie, burmistrz ostatecznie odwołał. Żadnego świętowania wybuchowego wokół debrukera i granplasu. Zero ogni. Zero kolorów.
Zero to ile jest mamusiu, chce wiedzieć Iwonek. O tyle?
O tyle synku, Kółko takie. Nic czyli.
Aha, to ja nie chcę, decyduje Iwonek. Ja chcę kolory, tam gdzie pan na targu ma światła na najolbrzymszej choince. Takiej wielkiej, do nieba, olbrzymiej bardzo. Tam gdzie jest żłobek na dworze, ale nie mój, tylko taki inny jakby.
My też byśmy chcieli, wzrusza się Ana, ale nie ma jak synku. Pan dyrektor miasta zabronił, bo źli panowie, przez których zamknęli szkoły i tramwaje nie jeździły, jeszcze nie są w więzieniu. I lepiej, by ich nie kusić.
No tak, a cierpimy my, zwykły lud. Zero rodziców, zero sztucznych ogni, zero dody.  Zły imydż, kiwam głową z dezaprobatą, czy jak się to uczucie nazywa.
----
I tak było. Jak imydż ma być dobry, skoro Sylwka nie było, pytam. Wszystkie miasta przeleciały w tiwi, a Brukseni nie uświadczyli. Austria najpierw, ta z drugiej strony kosmosu, potem ruskie śnieżynki z Moskwą, Berliny i Njujorki. A Brukseni nie dali. Pech ech.
Chociaż nie, mylisz się Ksenio. Leciała Bruksenia, leciała. Mianowicie w dziale ciekawostek. Bo granplas tak doświetlili, że zrobiło się na nim jasno, jak w dzień. Jakby to Austria była, dopytuję, i dzień był w nocy?
Australia Ksenio, jeśli już, no tak, coś a la Australia. Z tym że nie słońce dawało jak lampa, ale lampy jak słońce. Wszystko po to, by nikt nie podłożył bomby, nie chciał sobie postrzelać itepe itede. I kontrole wprowadzili, i plecaki trzepali. 
Czyli jednak była bombowa atmosfera, uff, odpuszcza mi. Najważniejsze, że nas pokazali w tiwi. Bo imydż to imydż, obraz to obraz, słowa nieważne. Jak cię nie widać - to cię nie ma. Wiadomo w marketingu, że tego się nie odpracuje, na to embieje latami pracują. Uff, jednak jesteśmy. Bruksenio, nie wszystko stracone.

No comments:

Post a Comment