Thursday, 7 January 2016

(376) ciupas

Byłam umówiona na 10, wkracza dziarsko Ana Martin do fryzjerstwa, nowe włosy na święta muszą być! Ksenia też, o, ta tu, pokazuje. Obie byłyśmy, mówi ostrożniej już, bo już widzimy od wejścia, że nasz wizyta w salonie kłafjury centrum Sanżila nie w smak, oj nie w smak czy porę. 
Panie drogie, do 10 muszę skończyć, bo do brata cepas przychodzi. Nogę se złamał i sprawdzić przychodzą, więc wolę, by za dużo to nie widzieli. A tak w ogóle, to jakby ze swoich dawali, co?
Ale wchodźcie panie, zapraszam, oni o 10 z szarlerła mają ruszyć, to pewnie tu przed 11 nie będą. Jeden kolor zdążymy. Jaki to ma być?
Blond, jak u pani, wypycha sama się do przodu Ana. Blond? Eeee...Nie widzę pani w blondzie, że szczerze powiem.
Blond, twardo obstaje przy swoim Ana. Bo ja to blondynka jestem. Byłam, znaczy się, zanim hormony, dzieci itepe. Ludzie normalnie mi nie wierzą, jak zdjęcia pokazuję sprzed 10 lat, gdziem blond właśnie. Sama pani mówiła, że na tych, co teraz, damy jasne, to będzie dobrze, przymila się Ana językiem Alsemberga. 
Niech siada, pada rozkaz. Ana posłusznie ląduje w fotelu.
Nie tu, to do mycia pani siada, pokazują na mnie. A pani do farby to przecie w normalnym fotelu. 
Ana zmienia fotel, ja też, krótki rozgardiasz i jest dobrze.
Co to ciupas, piskam cichutko. 
Cepas cha cha.Publiczne centrum akcji społecznej, czyli pomocy, tłumaczy od razu na nasze Ana. Na dzielnicy: Centre public d'aide sociale, o, tu na wizytówce mam, usłużnie podsuwa Mariola. Jeszcze stara nazwa, bo teraz akcja zamiast pomocy wskoczyła, modne słowo ze ścianki.
Czyly co ten ciupas?
Pani to od nas chyba, po akcencie poznać, raduje się Mariola.  Cepas, nie ciupas, widać, że pani wesoła, takim lżej cha cha. Czyly tacy, co niby badają, czy nie jest źle, ale tak naprawdę patrzą, czy nie za dobrze czasami. Ech, wszystko to samo, macha ręką.
A dzieci to gdzie pani zostawiła, interesuje się nagle Mariola.
Z ojcem są. O ten tam, łysy, na ulicy.
Dobrego se pani wzięła, ocenia Mariola. Ja to sama ze wszystkim zawsze. A teraz jeszcze ten cepas na kark się zwalił. Brat nogę złamał i do pracy nie chodzi, to sprawdzić przyszli. Nie chcę, by widzieli, czego nie trzeba, że powtórzę.
Czego nie trzeba, dopytuje niby niewinnie Ana. Znam ją.
Mariola udaje, że nie słyszy. 
Co to jest cepas na nasze, pytam ja z kolei. Oj, woda gorąca, poproszę zimniej.
No to ci z szarlerła, co kontrolują, jak ktoś na zwolnieniu siedzi. On tu oficjalnie jest, ale nogę złamał, to i u mnie w kuchni siedzi. A ja nie chcę, by za dużo widzieli, mówiłam przecie.
To z szarelrła aż tu jadą? to Bruksenia swoich kontrolerów nie ma, dziwi się Ana spod farby.
Kochanieńka, stąd, z Sanżila jadą! Tu centralę mają przecie, to nie wie? Boże, ja to cały czas z nimi wojuję, ale co, jak tłumaczyć trzeba. Z szosy szarerlerła jadą, 81 i już. 
Aaaa - Ana spod farby.
Aaaa - ja, bo woda gorąca.
Aaaa...zaraz wracam, mówi Mariola, bo dzwonek do drzwi. I znika.
Ana siedzi karnie, czyta, ale i trochę nerwowo kręci. Drapie tu i ówdzie, bo farba swędzi taka podobno. Marioli brak.
Wraca. Uśmiech kwitnie na twarzy.
No, zapraszam panią do mycia. I odżywkę damy. Darmowa! Ale jestem zadowolona. Poszło jak z płatka, ale w końcu nie ze swoich płacą, to i co mieli siedzieć. Jezu, jak dobrze, że nic nie widzieli.
Nawet wyszła pani ta farba. Już na ósemce jesteśmy.
A gdzie byłyśmy? nieśmiało chce wiedzieć Ana.
Na dziewiątce. Jeszcze trochę i będzie dobrze. No idźcie już kochanieńkie, bo ten łysy za oknem macha. Do zobaczenia w 2016!

No comments:

Post a Comment