I przestąpiła je oczywiście, jak to Ana Martin, te drzwi znaczy się, wstąpiła w nie znaczy się.
To było po raz pierwszy. Wtedy. A wczoraj - po raz drugi.
Z okazji nie byle jakiej bynajmniej, co najmniej odświętnej przynajmniej, a mianowicie: pogadanki rodzicielskiej z panią Pat. Madam Pat, w pisowni: madame, jak to wszystkie madamy belż i krajach obok.
Nie znacie, powiecie.
Nie znamy, mówicie.
A szkoda. To pani Iwonka. Pani nauczycielka. Na Sanżilu i w okolicznościach zwana: anstit - ąstit - a najbardziej: coś między tym, czego się w polszczyźnie matczyźnie bynajmniej nie da zapisać, a przynajmniej ja nic o tym nie wiem, a przecie do szkół chodziłam.
Więc co ta pani, chcecie wiedzieć zapewne. W instytucie jakimś zasiada czy co?
Ależ skąd. Na małym krzesełku w szkole. Ekol. Maternel.
I na tym to krzesełku zaskarbiła sobie miłość i wdzięczność Any Martin.
I moją, dopowiada Roman.
Ja też lubię madam Pat, zgłasza się Iwonek.
I ja i ja też, melduje się Groch.
Że o swojej kseninej radości nie wspomnę, no ale ja tu nie nikogo rodziłam. Nigdzie zresztą, alem se obiecała, że to będzie bliżej Sanżila, jakby co. Tylko że nie Iwonka czy Grocha i tak.
A w czym to ona taka wybitna, spytacie, ta madam.
W rysunkach, brikolażach i obserwacji dzieci. Zwanych czasami - mimo że to dopiero przedszkole przecie, ten maternel - elewami.
Swoją postawą i talentami nauczycielskimi zaskarbiła sobie nas. Na koniec roku szkolnego i w jego trakcie, tak więc mimo że wstęp był wzbroniony - to rok minął nie najgorzej.
A jaka teczka obrazów! W niej techniki: deszczu, śniegu, magiczna, kandinskiego jakiegoś i innego matisa. Wszystko pójdzie w ramy chyba, wzdycha Ana, a Babcia podobnie przez skajpa. Że piękne po porostu i pomysłowe.
Nie mówiąc o setkach swoich portretów, jakie nazbierała Ana. Z synami głównie, w sukniach księżniczek i w kwiatach.
Za to dziękujemy. Mersi!
I przyjdzie do mnie na urodziny, aha Grochu! Madam Pat moja!
I przyjdzie do mnie na urodziny, aha Grochu! Madam Pat moja!
No comments:
Post a Comment