Thursday, 3 April 2014

(160) grzebień na świeczniku

No to bym się wybrała faktycznie! Jak pszczółka za morze, nie przymierzając. Już już wyszłam z domu, jeż był w ogródku i witał się z gąską, a tu spada na mnie wiadomość, że znów nie zwiedzę laken. Bo kolacja się zapowiedziała. I o nie byle jaka. Międzypaństwowa, a wręcz międzykontynentalna.
Ana Martin radzi, by jednak napisać, że nie zwiedzę pałacu w Laeken, czyli krolewskiego, czyli pieknego, czyli starego. Ana mówi, że laken samo niewiele ludziom mówi. A powinno! Bo jeśli jest miejsce na Sanżilu, gdzie warto zjeść, to właśnie tam.
Pałac laken nie jest na Sanżilu? Pierwsze słyszę. To gdzie jest? W Laeken? Czyli co to?Dzielnica? No wiecie co, żeby król nie mieszkał w centrum, to już naprawdę przechodzi ludzkie podejście. nawet jeśli historia uczy, że króle kiedyś nie byli takimi zwykłymi śmiertelnikami, tylko bogami, to boskie pojęcie to też przechodzi. Zresztą on i tak mieszka na bazarze, sama widziałam, a do laken tylko jeździ jeść. Źść, to słyszy obcokrajowiec w jeździ zjeść, założę się o kolację.
Kolacje jedzą sobie w laken niczego sobie, faktycznie na ludzkie jadło to nie wygląda. Co do potrwa, to zresztą nie jestem pewna, podobno jadłospis o zagranicznej nazwie meni jest tajemnicą państwową.  Za to zastawa i stoły nie. Tak więc na ten wieczór, kiedym to się prawie wybrała na zwiedzanie, zamiast mnie przy stole zameldowali się Chińczycy. Prawdziwi i oryginalni, przybyli z innego kraju oraz kontynentu, znaczy się w skrócie z Chin. Wiadomo, że tam mieszka bardzo dużo ludzi, więc co się dziwić, że przygotowano dla nich grzebień. Bo jak inaczej zmieścić te miliardy? Tylko grzebień nas uratuje.
A właściwie stół w kształcie grzebienia. Ha, widzę go oczami duszy. Czy oczyma? Ma część honorową - to to, za co trzymamy grzebień. Do niego dostawiamy 10 małych stołów. To są zęby grzebienia. Trochę ich mało, fakt, ale są też takie grzebienie do czesania włosów po basenie, Ana miała w czasach, gdy używała grzebienia, czyli dawno. Ale on u nas jest nadal, tylko tym razem jako zabawka służąca do czesani wszystkiego.  Przynajmniej wiem, o co chodzi z tymi stołami.
Spokojnie, wiem, że to niełatwe do zrozumienia dla zwykłego śmiertelnika, więc dla ułatwienia donoszę, co w laken dostawiono w charakterze ułatwiaczy. Na tym grzebieniu. Mianowicie - świeczniki. Łatwe zadanie to to nie było, co do tego mam pełną jasność umysłu.
Kto to zresztą widziała, świeczniki na grzebieniu. Owszem, zdarza się, że ktoś lub coś jest na świeczniku, ale żeby to świecznik na czymś? I to od razu na grzebieniu. A i to nie jest wcale największą niespodzianką. Bo do tego wszystkiego te świeczniki nie są zwykłe, tylko ze srebra. Masywnego. To ja już se wyobrażam, ile to wszystko waży, skoro jest ich raptem 6. Słownie sześć. Znów szść.
I tylko podziwiam, że się nie zawali! A ważyć musi pewnie z tonę, albo i dwie. Czy dwa? Bo nie sześć jednak. Tony czy tomy? Skąd oni na to wszystko mają? Przecież to się chyba czyści latami, skoro na jedną jedyną łyżeczkę Any zszedł czy zeszedł mi kiedyś cały dzień. Na to czyszczenie. Znów czszcz lub czść, jak kto woli lub umie. Umi.
Zaraz zaraz, podpowiada Ana, nie sześć świeczników, co daje szśćś, lecz siedem, co daje szśćśś w wymowie, bo w pisowni zdecydowanie nie. A gdzie ten siódmy? Tu, pokazuje palcem. Na jednym z zębów grzebienia. Co to może oznaczać, zastanawiamy się. Mam! znajduje Ana. Bystrzacha z niej. Stoi na zębie, przy którym zasiądą wysocy dygnitarze dworu belgijskiego. Hmm, czyli kto? chcę wiedzieć. A licho wie, macha Ana ręką. Pewnie jakieś barony, hrabiątka i tym podobne tytuły. Nic nieznaczące i niewiele warte. Też mi coś, obraża się Ana obrazowo na wyższe sfery.
Może i niewiele warte, ale jakie musi być piękne! Wyobrażam sobie jeszcze raz oczyma i oczami duszy, rozmarzając się zarazem. Ach. 65 metrów stołu honorowego - rączki grzebienia, gdyby miał rączkę. Na 50 gości. Ponad metr na osobę. Dużo! 10 zębisk po nie wiem ilu gości, ale łącznie 170 osób. Na stole sześć świeczników. I jeden gdzieniegdzie zapodziany. Siedem więc. Pomiędzy nimi kwiaty. Góry kwiatów. Ach. Róże, gerbery, anemony i do tego viburnum. wszystkie na miejscu wyrosły, w laken, a gdzieżby.
Ana też nie wie od razu, co to viburnum, choć niby wie, jak to ona; zapyta znajomej pani od biologii. Kaliny. Ale póki nie ma odpowiedzi, coś mi to lub ta lub ten wiburnum spokoju nie daje. Obawiam się jakichś wibracji, kręcących się stolików i obrotów latających talerzy, a zawirowania historii nigdy nie są pożądane, szczególnie w czasie jedzenia. Mogą się odbić. To nie mogli dać na stół swojskiej kaliny?

No comments:

Post a Comment