Tuesday, 1 April 2014

(158) łanmiljon

Są piosenki, które nie wychodzą z głowy nawet po latach. I rymy. W moim przypadku te z cyframi. I choćby przyszło tysiąc atletów, przykładowo. Nie wiem, gdzie to słyszałam, ale chodzi i chodzi mi po mózgu. Chyba z radia.
A mi z kolei nie może wyjść z głowy: 101 Bułgarów, śmieje się Ana. Ale to akurat nie piosenka, tylko nazwa zespołu. Nigdy nie słyszałam, przyznaję. Bo to nie z Twojego pokolenia, tłumaczy Ana. Skończyli działalność, zanim ty się pojawiłaś, chyba jeszcze za komuny, co Roman? Może. Z tym że Bułgarów było milion Ana. Łanmiljon, tak to czytali w trójce. I to nie była empetrójka, Ksenia. Nie wiem, nie liczyłam, wiem tylko, że pamiętam nazwę, i to źle, a nie znam ich żadnej piosenki, wspomina Ana. Ale nazwa fajowa. I na pewno nie pochodzi od miliona Bułgarów męskich, bo była tam chyba tylko jedna Bułgarka. Fiołka się zwała chyba.
Bułgarska fiolka, też mi coś. Ale co do liczb, to fakt, że łatwo je zapamiętać, potakuje po polsku Ana, nie po bułgarsku, gdzie wiadomo, wszystko na odwrót, nawet potakiwanie jest przeczeniem i wicewersa, przeczenie potakiwaniem. Chyba?
Na przykład tu widzę ładny numer 27 tysięcy. Zapamiętałam ostatnio. Duuuuzio, jak mawia Iwonek, choć nie tyle, co łanmiljon. Ale nie każdy naród poszedł w miliony. 27 tysięcy -  tylu mamy Rumunów w Brukseli. To o ponad 930 tysięcy mniej, niż łanmiljon. Ale i tak sporo. Do tego pierwszego kwietnia. Ale łan! Ohoho! 
Rumuni sklep krajowy ogólnospożywczy mają jednak tylko jeden, dziwię się. Na Waterlo, niedaleko diwidi i letycji. Zresztą diwidi też w nim mają. Letycja jakaś miejscowa sprzedaje. Miejscowa rumuńska. Swoje własne wyroby i diwidi też. Do tego ciasta i galaretki w kolorach tęczy, które kiedyś skusiły Stefana. Zjadł całe pudło, a my wraz z nim, wspomina Ana. Ale dziś nas wzięło na przeszłość, chyba przygrzało. Takie galaretki były w Polsce za czasów łanmiljona Bułgarów, ale wtedy ich nie jadłam, Ana odpada w marzenia; dopiero na rumuńskie padło, i to na Sanżilu, by było ciekawiej. Ale i bardziej światowo, myślę sobie w cichości ducha.
Ale jak ci wszyscy Rumuni radzą sobie z jednym sklepem, to dopiero pytanie? Przecież w naszych własnych jest zawsze tłum, czy to Adrian, czy Paweł, a nawet supermarket w byłym sitroenie, który właśnie był odkrył Roman. O nazwie koksinel w wymowie, choć rysunek przedstawia biedronkę. A Rumuni nic tylko ciasta i ciasta, zagryzane galaretką. Przecież na takiej diecie długo się nie pociągnie.
Widać im służy jednak, na to Roman. Bo te 27 tysięcy oznacza, że wskoczyli na 4. miejsce w Brukseli. Oficjalnie. W spisie. Ale to nie njus żaden jak dla mnie. Bo njusem jest to, że Polaków przeskoczyli! Skandal się zrobił, a i tak jest mały, bo Rumuni i Polacy w drogę sobie na wszelki wypadek nie wchodzą i na wszelki wypadek zamieszkali w innych dzielnicach. Nasi wiadomo gdzie, a Rumuni w liczbie 27 tysięcy - na Sanżosie. Co nie oznacza Sanżila o innej nazwie, tylko inne miejsce gdzie indziej, mimo podobnej nazwy, tu się zgodzę. Daleko dość i dobrze! Niech tam zostaną.
Da się zauważyć tych Rumunów, mimo że tylko jeden sklep. Bo ze słuchaniem gorzej, język mają jakiś takie nieswój, ni to zając, ni wydra, ni włoski, ni polski. I nie z ziemi włoskiej, choć Ana twierdzi, że tam ich powoli więcej, niż u siebie na Podkarpaciu. Teraz panoszą się jak paniska normalnie na Sanżosie. I nie tylko! Bo rozpychają się w kulturze! Światowej! To ci dopiero. Niesłychane. Ledwo się dowiedziałam, że tu ich tylu, już zdobyli główne nagrody na festiwalach. I tyle tych nagród, że aż musieli blisko Sanżila zorganizować im festiwal. Od razu na bazarze, w centrum, tam gdzie przemawiał Obama. Jest tam też takie muzeum. To raczej coś znaczy o ich poziomie, myślę sobie, no raczej. Tylko gdzie oni na straganie ekran ustawią dla tych 27 tysięcy, co chce być łanmilonem?

No comments:

Post a Comment