A właściwie po kołczach. Kałczach po amerykańsku podobno. Na których to podobno ci Amerykanie sypiają. Dopytałam Romana, co to tam bywał, co to kałcz czy kołcz, a on, że kanapa. Dziwne, ale co kraj, to obyczaj, i co naród też. Jak sobie pościelisz, tak...wiadomo.
Łącząc to razem w jedno, by już nie wracać z powrotem do tematu, zdradzę, że chodzi mi nadal o ten blady strach, jaki padł było ostatnio na wszelkiej maści zapisanych w Belgii na stronę ka/ołczserferingu, co to chcieli sobie narobić przyjaciół, a wygląda na to, że narobili sobie biedy. Napytali jej, na własne życie, a było siedzieć cicho samemu na swojej kanapie czy też kałczu! Ale skoro już się tak stało, to żal mi tych wszystkich, co to teraz będą się musieli użerać z władzą tylko dlatego, że chcieli być mili, i udzielić schronienia wędrowcowi. Biednemu zazwyczaj, a przecież już od czasów pozytywizmu wiadomo, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie.
To jednak żaden argument dla bezdusznej władzy i trzeba będzie płacić. Spytałam Stefana, co on na to, bo innych serferów nie znam. Stefan trochę się zdziwił, skąd wiem, że w jego domu serfowano, ale się nie wyparł, no bo to pod jego dachem jednak, choć nie on i nie w tym życiu, i nie to, żeby wierzył z zaprzeszłe lub przyszłe. Było minęło, westchnął filozoficznie; ale wiesz Ksenia, mam tu niezłą anegdotę.
Ho ho ho, ja na to, cała zamieniam się w słuch i to chętnie.
W czasach serfowania miałem u siebie całkiem niezły zestaw gości, zaczyna. Amerykanin, co nie był Amerykaninem, tylko z Egiptu. Młodziaki, co chciały się tylko bawić, a w łazience rano siedziały z godzinę, że nie sposób było się nie spóźnić do pracy. To norma podobno w serfingu. Jedno ich łączyło: rano wszyscy wyciągali przewodnik i pytali, jak dojść do muzeum militariów. A ja nie wiedziałem nawet, e takie muzeum istnieje.
I już byłem głównie zły, jak tylko słyszałem dzwonek do drzwi, że znowu się ktoś zwala na głowę, mimo mojej woli, aż tu pewnego razu...stanęła w nich księżniczka. Prawdziwa? nie wierzę. Nie, chyba nie, Stefan miesza z radością wino, wiadomo, koneser, jak Roman; nieprawdziwa, choć głowy bym nie dał. Ale na pewno ktoś z innej bajki. Bo ja wiem, gdzie noszą takie szaty? A piękna nieziemsko. Jakieś Indie, Persja, pomyślałem sobie? Pytam, kto ona, a ona oczywiście, że Amerykanka.
Piękna była i od razu wieczór nabrał nowych barw, mimo że była wykończona po locie i głównie poszła spać, a ja marzyć. Rano wstaję, robię jej śniadanie, trzeba w końcu ugościć po pańsku, gość w dom, bóg w dom, choć nie zawsze, dodaję ja, Ksenia. Racja, ale tym razem to była bogini wręcz, zgadza się i nie zgadza zarazem Stefan.
Jemy i jemy to śniadanie, ciągnie opowieść, nagle ona się zrywa, pyta, która godzina, no bo zegarka była jeszcze nie przestawiła, wiadomo, usa, i usłyszawszy, pyta znów: a do której otwarte muzeum militariów?
Cha cha, śmiejemy się razem. I co zrobiłeś, chcę wiedzieć. Zwiedziłem, na to Stefan. Raz a dobrze, i potem już nie przyjmowałem żadnych serferów. Aha, to znaczy, że może ci się uda i nie będziesz musiał płacić? Kto ich zna, władzę. Mogę i zapłacić za księżniczkę w muzeum. To ci był widok: cała spowita w jakieś suknie stoi przed czołgiem, a ja muszę się dwoić i troić, bo nic na ten temat nie wiem. Ach. Było minęło, podsumowuje smętnie Stefan.
Stefan, nie martw się, pocieszam go. Internet i apel to potęga. Coś wymyślą na Belgów na pewno. Jeszcze będzie wspaniale. Ale mnie to nie martwi, na to Stefan: problem w tym, że w tym życiu pod moim dachem nie ma już miejsca dla nowej księżniczki!
No comments:
Post a Comment