Wednesday, 23 April 2014

(169) jajo

Trochę w ostatniej minucie, lestminyt taki, jakby powiedziała Ana Martin dosłownie, ale jest: wielkanocne jajo. Spadło na nas jak jajo z jasnego nieba, bo przecież nie grom, za to niebo jasne, prawdziwie świąteczne, choć jasne w wielki dzień, a nie wielką noc żadną.
Z tym jajem to też nie będę przesadzać, że akurat na mnie spadło, bo nie. Ale łatwo mogłoby zlądować gdzieś obok mnie. Mojego pokoju. Pokoiku, okej, ale się nie proszę o więcej, znaczy się apgrejd z pokoiku na pokój, bo nie mam zamiaru drżeć, że naruszam swoją wolą ścianę nośną na Sanżilu, gdzie wiadomo, wszystkie domy stare, to i strach, że tu coś walnie, tu coś gruchnie i bieda. Bieda mogłaby przyjść na mój pokoik jednakże cichaczem z innej strony, zakraść się mianowicie ze strony belgijskiej. Flamandzkiej póki co , ale Ana wyczytała, że wkrótce także brukselskiej. Administracji, jak się to szumnie zwie, właśnie sobie przypominam stare słowa świąteczne, szumna i podniosła atmosfera itepe.
Do rzeczy. Wiem, namieszałam, ale chodzi po prostu o to, że na górze są u nas dwa pokoje. Pokoiki. W jednym ja. W drugim puste łóżko. Czeka na spragnionego wędrowca, choć to oczywiście zazwyczaj wędrowiec bożonarodzeniowy ma być, a nie wielkanocny, a tak w ogóle to wszyscy chcą, by go w ogóle nie było, tylko takie szumne słowa i atmosfera podniosła. Wędrowiec to zazwyczaj babcia, z braku laku, i to nie wędrowiec, tylko raczej latawiec, bo nadlatuje, a nie przychodzi. Śpi sobie obok mnie, babulinka, nie starowinka jednakże, choć to ładny i znany szumny rym, nie przeczuwając nawet, że mogłyby ją wyłapać flamandzie, a wkrótce także brukselskie struktury władzy. 
Bo teraz chcą zrobić koniec z nielegalnym podnajmowaniem pokoi, pokoików, mieszkań, kanap, leżanek, mat jogi itepe. Takie właśnie jajo zamiast tradycyjnego zimnego na twardo, którego nienawidzimy zgodnym chórem z Aną Martin, sprzedała nam ona sama właśnie, Ana. Otóż zauważono, że namnożyło się ostatnio struktur w rodzaju kałczserfing, czyli łóżko dla tzw. frienda za darmo, co wyraźnie nie ma nic wspólnego z kołczingiem, który także się rozplenił; erbienbi, co w ogóle już nieznajomo wygląda, za to oznacza wynajmem tym razem za pieniądze, a jeszcze trzeba sowicie opłacić procentowo właściciela strony; innych hotów, po belgijsku wymawianych otów, co nie chcą być bedendbrekfestami, ale są poniekąd siłą rozpędu i reklamy. 
W czym problem? Jak nie wiadomo o co chodzi, to zawsze chodzi o pieniądze. Jest to prastara szumna prawda, jaką wyniosłam od matuś z Łap i tego się trzymam. Nie inaczej jest tu. Oczywiście struktury władzy wszystko ukrywają po płaszczykiem bezpieczeństwa, higieny i troski o wędrowca, ale chodzi o podatki. Roman kuty na cztery nogi, widać mu te świąteczne żółtka dobrze podziałały na inteligencję, i od razu wyczuł, w czym rzecz. Zupełnie, jakby z Łap pochodził, a nie przecież. Prawnik całą gębą, jedzącą jaja zresztą.
Trzeba więc będzie płacić, ale jak tych to ogłaszających złapać, pytam? Będą ich chyba inwigilować, na to Roman. Inwe co? Inwigilować. Poszukiwać i prześladować w skrócie, choć wyszło dłużej, dwa słowa. Normalnie będą węszyć po internecie, twierdzi Ana. Już to robią, bo skoro gazety o tym piszą, to przecież nie przed całą akcją, by wszyscy zdążyli się ukryć pod nikiem. Pierwsze listy z upomnieniami wysłane, to i dali zielone światło dla prasy. 
Na razie we Flandrii, ale już całkiem zaraz i u nas. Dlatego się zaczęłam zastanawiać, co ze mną, ale Ana mnie uspokoiła. Jużem dawno zgłoszona, gdzie trzeba. A drugi pokój, ups pokoik? Też w porządku. Babcia może spać spokojnie, nieopodatkowana. Tacy łaskawi, że nawet jakby była niespokrewniona z Aną, Iwonkiem i Romanem pośrednio, też mogłaby spać za darmo! Ale dobre te struktury władzy, wszystko frontem do klienta.
Teraz liczę, że nie będą mnie prześladować, mimo żem nie z rodziny. Polityka prorodzinna to się nazywało w polskiej prasie, widać we Flandrii czytają w obcych językach. Tylko nie do końca połapali się, co i jak. Jajo niezłe, jednym słowem. 

No comments:

Post a Comment