Świat celebrytów, choćby to nawet nie był świat prawdziwy, nasz polski, gdzie edytaagnieszkaczarekboryszosia i tym podobni, spokoju mi nie daje. Wiem, że na razie trzeba się poduczyć języka i dopiero starać się ruszyć na łowy, więc póki co czekam w ukryciu i delektuję się, czy mogę. Okruchami z królewskiego stołu.
A wpadają one wprost w usta maluczkich prostopadle z serwisu, który nazywa się całkowicie niecodziennie, bo les marechaux. Lemareszo lub marszo, sama Ana nie może się zdecydować. Zapewne gdyż na oko nie ma takiego słowa. I prawie że masz rację, śmieje się Ana, bo to oznacza marszałkowie, a przecież zazwyczaj jest tylko jeden marszałek. Prawda to Roman? Ana się zna na wszystkim, ale w wojsku, woju w antologii, przecież nie była, co? Ale serwisy rządzą się, zupełnie jak marszałkowie, swoimi prawami, i ten się zwie właśnie tak. Nie od dziś się tak zwie, bo od czasów króla z poprzedniej epoki, czyli Leopolda. Pierwszego nawet, co daje nam już co najmniej dwa wieki wstecz, albo i dwie ery. Od dziś. Dla serwisu to niemało, sądzę, ale wiem już od Martinów, że wojny tu nie było prawdziwej, jak u nas w okolicach Łap, to i bomby nie spadały i nie biły skorup na mniejsze skorupki. To i stoją te serwisy i tylko kurz się zbiera. Na marszałkach.
Ale marszałki zostały niedawno odkurzone, albo zostali odkurzeni, bo się zjawili Chińczycy. Owszem, żadna nowina, nie od dziś tu są i wszędzie indziej zresztą też, ale tym razem przyjechali tylko na krótko, a nie z inwazją. Ważniejsi tacy. To nasi król i królewna polska się postawili, gość w dom bóg w dom, wiadomo, i zaprosili ich na kolację. I powstał problem, szkopuł taki, bo okazało się, że Filip i nasza Matylda nie dorobili się jeszcze własnego serwisu, co dziwi niezmiernie, bo w końcu ślub brali, to chyba goście nie przyszli z pustymi rękami. Nie wiem do końca, jakie tu są zwyczaje, czy Sanżil, czy Laken, zdaje się jedno bagno, ale na darmochę nie wypada wpaść, co by to się tylko najeść, tak tylko mówię. A jak wiadomo, w Laken dobrze karmią. Nie wiadomo czym, to tajemnica państwowa, jak pisałam, ale dobrze. Z tych serwisów niedzisiejszych. Skąd one? Pewnikiem z demobilu. Tak się nazywa stare odkurzone dobra, w tym dziadka z wermachtu, o ikle ktoś ma, pamiętam z prasy.
Ksenia, ale bredzisz. Strumień świadomości. Doucz się historii dziewczyno, kręci głową Ana. Z zazdrości, nic o celebrytach nie wie, odkąd postanowiła nie pudelkować. Bo żeby to tylko z Leopolda pierwszego, po rzymsku I, karmili, to jeszcze. Ale tu i Leopold drugi jest w użyciu. Już nie na talerzach, lecz na solniczkach, pieprzniczkach, talerzach do owoców i cukierków. Nawet nie wiedziałam, że coś takiego istnieje, znaczy się nie Leopold jeden czy drugi, bo oni już nie istnieją, o czym też zresztą nie wiedziałam, tylko takie zastawy specjalne pod inne rzeczy niż mięso czy zupa.
Do cukrów i fruktów, przypomina sobie Ana. tak pisano kiedyś o słodyczach, w kuchni prawdziwie staropolskiej. Weź kopę jaj i te sprawy. No weź, a najpierw je znajdź, przydźwigaj i nie stłucz! Choć dziś wszystko autem. Goście na ślub królewny też pewnie autem jechali, to i serwis by dali radę wwieźć. Ale poskąpili, i teraz Filip z Matyldą mają szkopuł, problem taki, bo muszą jeść na talerzach z literami A i P. Co podobno oznacza Alberta i Paolę. Nie Paulinę, tylko Paolę. Włoszkę, jak niesie wieść gminna. Co ona tu robi, nie tylko na talerzu, ale i na Sanżilu oraz Laken, to nie wiem. Podobnie jak Albert.
Myślę, że Matylda i Filip nie mogą się doczekać zmian. W postaci nowych liter na swoich talerzach. By u siebie się poczuć trochę. Po pańsku rozlokować. na moje oko to jest nawet większe niebezpieczeństwo dla państwa niż zdradzenie jadłospisu kolacji. Bo król, a nie daj Boże królewna, może się z tej sromoty rozchorować. Albo jedzenie może im w gardle stanąć. Albo apopleksji dostać, albo innej królewskiej choroby, jak to spod ziemniaka, pardą, kartofla albo jabłka ziemnego lub ziemistego, nagle wychynie LI. LII. AP. PA. Smacznego.
No comments:
Post a Comment