Thursday, 10 April 2014

(165) fantomas

Ale niebiesko! zakrzyknęłam ja. Ale fioletowo! zakrzyknął Roman. Ale super! zakrzyknęła Ana. Olala! podsumował Iwonek. W Hal się to działo. A dokładniej - w lesie.
Wiem, że nie wypada tak cały czas o pogodzie wte i wewte, ale że jest ona na Sanżilu wspaniała w tym roku, i rozciąga się to na całą Belgię, to i cały kraj ruszył. Na wycieczki. Piesze, rowerowe, samochodowe, wózkiem, na hulajnodze i co kto tam ma. Także i Sanżil. My to nawet wyjechaliśmy poza dzielnicę, a nawet wręcz za miasto! Niedaleko, bo do Hal. Nie, nie do hal takich jak na targu, choć u nas targi pod gołym niebem, a nie jak w Warszawie i Polsce A w hali pod pałacem, Hal to miasto, dobra, miasteczko. Pod nami, Sanżilem. Albo nad, ale niewiele to zmienia, trzeba jechać poza znajome granice.
Warto było! Choć początkowo nie wierzyłam, że opłaci mi się pedałować 20 kilometrów pod wiatr, co to akurat zaczął wiać znienacka z północy. Dobrze, że nie miałam ładunku w postaci Iwonka! Roman przejął od nas ten zaszczyt, ale jako doświadczony zawodnik nie miał wyjścia. Ana kategorycznie odmawia jazdy z dzieckiem, ładunkiem, po ulicy. Ja ledwo umiem jeździć. Roman umie, nie tak dobrze, jak Lapaż co prawda, ale z niejednego pieca już chleb jadł na trasach, tak więc gdy tylko wyskoczył z planem wycieczki rowerowej pod wiatr do Hal, Ana od razu wiedziała, kto powiezie Iwonka. Bo ona wie najlepiej.
Za to nie wiedziała najlepiej, gdzie ten las jest, jak do niego wjechać, a potem jeszcze dojechać do punktu A. Czyli dywanu. Niebiesko-fioletowego. Kwiatowego przecież, no jasne, że nie zwykłego futrzaka. A miało go być widać na kilometr. I było, tylko że z drugiej strony. Ale to okazało się potem, po tym jak zdążyliśmy dojechać pod wiatr, a wcześniej: zmęczyć się, pokłócić, zawrócić, wywrócić, pokłócić ponownie i dojechać. Koniec, jak oznajmił Iwonek.
Koniec nie byle jaki, przyznaję. Miałam rację? przyznała sobie na mecie Ana. No miała miała. Widok zaiste imponujący, jak powiedział zmachany Roman. Nic to jednak, nie jeździ na co dzień, to się wyjeździł przynajmniej, to też cytat z Any oczywiście. Dobrze potem miał lżej, bo już musiał Iwonka zaledwie nieść, bez pedałowania. Dość daleko, bo jednak dywan to dywan, wymiary ograniczone, nie jest wszechobecny. Za to jak się już go dojrzy...ach ach ach! 
Jak obraz malarski doprawdy. Morze zieleni. Fale niebiesko-fioletowe. I te drzewa. W tym roku łysawe, bo pogoda szaleje, wszystko się budzi i dojrzewa wcześniej, tak więc z dywanu wystają takie badyle. Koko, powiedział Iwonek, wyraźnie ożywiony. Czyli makaron. Czyli pasta, tłumaczę dla Polaków i obcokrajowców z Sanżila.
Ana mówi, że ten las z dzwoneczkami, które podobno są dzikimi hiacyntami przez samo h, których innej nazwy ie mogę za nic wyguglać, choćbym pedałowała pod wiatr jeszcze ze 100 kilometrów, znalazłam za to, że to cybulice, a więc że ten las to fantomas na skalę światową. Że nie ma wielu miejsc, gdzie by tych cybulic było tyle i to na dziko! 
Fenomen nie fantomas cha cha! Fenomen to zjawisko. Widowisko takie, które nie zdarza się wszędzie no i nieczęsto, bo przecież kwitnie się raz do roku albo raz w życiu, jak twierdzi Ana. Ona podobno już kwitła. A ja?

No comments:

Post a Comment