Wednesday, 11 March 2015

(265) kiszanka

Kiszka to czy kaszanka? A może kiszkokaszanka? Tak by było ruskim targiem, przepraszam, rosyjskim, jak uczy Ana Martin. Chciałam sprawdzić sama jednakże, co to ten budę. Albo budą. Budyń czyżby? Więc siup do teatru. Tak, ja, Ksenia nienia, niania, a co, to już na titr-serwisach nie można w sztukach gustować?
Można można, nawet trzeba! Tak z wieczora powtarzała mnie Ana, jak się zwiedziała, że na południowy bazar nie pójdzie sama, bo po kryjomu i ja nabyłam bilet drogą kupna. Nie bazar, tylko bozar, śmieje się Roman. Choć niech będzie i bazar, co komu szkodzi, taki jarmark sztuk. Pięknych, dodajmy, bo teatr zalicza się wszak do sztuki wysokiej, nawet jeśli na titrach. Stąd też zresztą mój dzisiejszy wyszukany styl, nabyty drogą szkoły, a nie kupna. Notabene.
We wtorki, i to warto zapamiętać, czytelniku i czytelniczko, mniej więcej raz na miesiąc bazar ma w swojej ofercie autentyczną i prawdziwą sztukę teatralną w samo południe. No, nie bądźmy drobiazgowi, nieco po, jak się dzień już przegibnie na drugą stronę, za to cena ta sama, zaskakująca i nie do przebicia inną ofertą: osiem ojraków. To taniej niż kino, w tym w niektórych miejscach w Polsce. A przyjemność - bezcenna. Zdaniem Any, reklamy loreal i moim też.
Tym razem do czystego piękna sztuki gratisowo poniekąd otrzymaliśmy wyjątkowe walory edukacyjne. Mianowicie w warstwie językowej oraz jedzeniowej, zwanej też kulinarną. I to od razu z zagranicy. Wszystko za sprawą kiszki, zwanej też kaszanką. Występowała w tytułowej roli; skądinąd nie będę chyba zbyt oryginalna przez y koniecznie, jeśli nadmienię, że trudno chyba o dziwniejszy tytuł. W unijnym tłumaczeniu Any Martin na szybko brzmiał on tak: "Mieszkałem w małym domku pozbawionym wdzięku i lubiłem kiszkę/kaszankę". 
Przyznajcie, nie wiadomo o co chodzi, nawet jeśli pracujecie w wyższej sferze, niż titr-serwisy. Więc streszczę i wyjaśnię, tak jak my Romanowi.
Ana pomogła zrozumieć kontekst i aspekt, że oddam cesarzowi, co królewskie. A nie było on łatwy do uchwycenia - ale tylko dlatego, że leży w przeszłości, kiedy to w Belgii królowały wysokie piece, że oddam królestwu, co cesarskie. To było przed moim przybyciem na Sanżil, a ciągnęli do nich emigranci, z Polski, Włoch i innych małych ojczyzn. Ten pan, co napisał sztukę, i o którym nawet myślałam, że w niej wystąpił, ale to był jednak aktor, a nie autor, jak objaśniła Ana, jedna litera, a taka zmiana, był akurat pochodzenia włoskiego. Po tatusiu. A po nowej małej ojczyźnie Serę  - lubił kiszkę/kaszankę, już dziecięciem będąc, i stąd jego pisanie się wzięło, a mój problem z tłumaczeniem.
Dobra, nie wszystko było o jedzeniu, głównie było o dorastaniu. W cieniu komina. W Serę, tak mówili. Niedaleko Lież, które z kolei niedaleko Bruksel, ale jednak na tyle daleko, że tylko raz dojechali, na jakąś wystawę, na której postawili atomium, tak, te błyszczące kule, pewnie widzieliście, dotąd stoją. Resztę życia spędzali w Serę i z tego, co wychwyciłam, ojciec był takim włoskim maczo-tyrankiem z kopalni czy huty. Mama zaliczyła awans klasowy ze wsi do cukierni. Tak określiła tę sytuację socjologiczną Ana.
Która odpowiedziała mi tym samym na wszystkie pytania, oprócz tego jednego, o kiszkokaszankę. Jak toto nazwać? Budyń byłby najlepszy, ale nie pasuje smakowo, toż to zamach na modestamaro byłby, i kolejna gwiazdka miszelena w Polsce, jakby budyń był teraz z mięsa. Co robić? Niełatwy los zgotowała unia tłumaczom.
Mam! Może: kiszanka? To dopiero ruski targ na całego, co? gratuluje sam sobie zadowolony Roman. Kiszanka...fajne! zatwierdza Ana. Anka-kiszanka. Krótko, i treściwie. Smakowo trochę nieodpowiednio, ale i tak bardziej trafione, niż budyń. Niech modestamaro się szykuję na bitwę, bo na Sanżilu wyrósł nam na tej teatralnej strawie znienacka kucharz. Mieszkający w małym domku pełnym wdzięku, z konieczności nielubiący kiszanki, bo tego to Ana za próg nie wpuści.


No comments:

Post a Comment