Friday, 14 February 2014

(126) dyplomatyka

Jedno wiem i wyczuwam szóstym zmysłem od dawna: z wojen religijnych nigdy nikomu nic dobrego nie przyszło. I nie przychodzi oraz nie przyjdzie, we wszystkich czasach, niezależnie od czasu, trybu i atmosfery politycznej. Która zresztą zawsze się zagęszcza, gdy pojawia się ta tematyka. 
Co tam się będę mądrzyć, nie tacy jak ja połamali sobie na tym pióra. I kariery. Wystarczy zresztą cyknąć tiwi, by stało się jasne, że właściwie koniec jest ciemny, gdyż nie widać żadnego światełka w tunelu. Najpierw myślałam, że to specyfika typowo krajowa, by znów zasięgnąć języka u komentatorów sportowych, ale nie. Na Sanżilu to samo.
Otóż na dzielnicy i poza nią raczej też na nowo rozgorzała wojna o dyplomy. Dyplomatyczna, jeśli by się posłużyć inną formą gramatyczną. Ach, czasami naprawdę wystarczy mała iskierka, aby rozgorzało wielkie ognisko. Halo! O co się tak bić? Tylko o to, że niektórzy, co nauczają, nie mają nawet skończonego gimnazjum? O tutejszej nazwie sekonder. Phi, wielkie mi co. Szkołę życia pewnie za to skończyli.
Ksenia, masz rację, ale to z jednej strony bitwa polityczna, a z drugiej religijna właśnie. Bo te osoby uczą religii lub etyki, co z francuska nosi fantastyczną nazwę morale. Morał czyli, tłumaczę na swojskie. No prawie. Żeby sprawę jeszcze zagmatwać, te lekcje noszą dumną nazwę filozoficznych - tak by nikt z żadnego wyzwania albo partii się nie czepiał, jakby co, że tu oto odchodzi jakaś indokracja. Czyli demokracja inaczej? Indoktrynacja, Ksenia, czyli to, co robią w szkołach na religii w Polsce, nie znasz z własnego podwórka? przypomina mi przeszłość Ana, wypominając ją znienacka z czeluści mroków.
Ale w Polsce jednak mówią wprost, że to religia. Stoi jak byk w planie lekcji. Nikt się nie bawi w owijanie w bawełnę - nie ma po co, i tak nauczają tylko jednej religii, ciągnie Ana. Etyka praktycznie nieobecna. A po co mieliby nauczać czego innego, skoro w Polsce panuje tylko jedna religia? Panuje może, ale są też inne. Prawie że nieobecne oficjalnie. Brr.
Ana, skończ, bo się zdenerwujesz, ostrzega Roman i teraz on tłumaczy.
Tak naprawdę w kłótni na Sanżilu chodzi o to, kto w szkołach naucza jakiej religii. Wiadomo, że ci, którzy się tu uczyli normalnym trybem, urodzili zapewne, a więc z domu wynieśli tradycjną, lokalną wiarę (o ile, wtrąca bojowo Ana), poszli na studia pedagogiczne i mają dyplom. Teologii czy czegoś. Mastera tak zwanego, co oznacza magistra, ale że z angielska dla niektórych uszu brzmi bardziej dystyngowanie, to w całej Europie szerzy się ta nowa moda onto..oto...Roman,  co powiedziałeś? Onkologiczna? Aaa, rak toczy. No tak, jak wojna, to i rak. Rozumiem.
Wojna religijno-polityczno-filozoficzna, ale długa ta woja dyplomatyczna! Jak ta kadencja walońskiego sejmu, fakt, przypomina Ana. Wojują i wojują i nie mogą dojść do porozumienia. Lewicowcy w ogóle się zastanawiają, czy lekcje tzw. filozoficzne mają się odbywać i czy nie lepiej byłoby zastąpić je lekcjami filozofii. Czyli tym samym? Nie, uczyć filozofii. Na tyle uniwersalnie, na ile się w ogóle da. Odpadnie koloryt, ale i nerwy.
W tej materii, tak ładnie mówi Roman, panuje więc niezły chaos - podobno reguły zatrudniania nauczycieli różnią się w zależności od wyznania. Materia to jak materiał? Owszem. Tak po prawniczemu prawie. Ale jest jeszcze jeden kruczek prawny w tym wszystkim właśnie: mainowicie, że zgodnie z konstytucją, szkoły muszą prowadzić lekcje religii, ale nie mogą zmuszać uczniów, by w nich uczestniczyli. I tak to w kółko Macieju. 
Toczą się te wojny religijne i toczą. I nic dobrego z tego nie wychodzi. A nie lepiej by to wprowadzić jedną wiarę, jak u nas? Po co komu ta indoktrynacja demokracji wiary?

No comments:

Post a Comment