Thursday, 20 February 2014

(130) dąsy pąsy

Chyba już wiosna musi nadejść i odmienić trochę ludzkie losy, bo co tu się ostatnio dzieje we wszystkich kręgach, to naprawdę woła pomstę do nieba. W warstwie belgijskiej, francuskiej, flamanckiej przez dz, a przede wszystkim - królewskiej. Od średniowiecza świat światem czegoś takiego nie widział.
Dąsy pąsy. Inaczej bym tego nie zrymowała, bo i brakuje mi wiedzy o wyższych strefach, by móc to ewentualnie evtl. jakoś inaczej ująć i zaklasyfikować. A tak to ładnie i oryginalnie przez y. Pąsowa róża, tylko to mi się kojarzy. Takie powiedzonko z przeszłości odnoszące się do pąsów, choć nachodzą mnie wątpliwości, czy to aby nie dąsowa róża; skoro królowa kwiatów, to i dąsać się jej wolno. I kąsać. Kolcami, gdyż nie ma róży bez kolców i wody bez ognia. 
Ana, jak to było z tą różą? Pąsowa róża. Godzina pąsowej róży - to taka książka. Zaczytywałam się nią w dzieciństwie, a ty czytałaś? Nie. Tylko słyszałam, czemu dałam zresztą właśnie dowód na piśmie. O czym? O powrocie do przeszłości i nagłej zmianie zwyczajów i otoczenia. W wyższych strefach? Sferach? A tak. Hmm, nie najwyższych może, ale odpowiednio dystyngowanych. Łatwo nie jest, ale się udaje.
A to zupełnie jak w Brukseli w rodzinie królewskiej, stwierdzam fakt. Tu też każdy się dąsa i pąsa, bo życie się zmieniło. A więc po kolei: stary król, już nieaktualny jako pan panujący, za to ciałem po tej stronie - że za mało kasy. Z kasy państwowej. Że mu poddani skąpią. Nawet miliona nie ma! Obraził się na premiera, tego miłego, z muszką. Stara królowa cudzoziemka też wybrzydza, że bieda w oczy zagląda. Uboga starowinka z niej doprawdy, za ostatnie grosze żegluje prywatnym jachtem, zjadliwie dopowiada Ana. Słyszałam też, że syn ich nie odwiedza, odkąd się doczekał swojego i został królem. Znaczy wdrapał się na piedestał władzy. Na tym cokole pomnika, bo to oznacza to słowo, miejsca jednakże dla dwóch nie starczy, to i musiał strącić tatusia. Kopnąć w dół znaczy się. A wraz z tatusiem polecieli też inni, a tym głównie ich statut i status. Na łeb i szyję.
Statustycznie moim zdaniem do katastrofy nie doszło, ale zdaniem takiej córki - tak. Bo tzw. Astrid byla córką króla, królewną taką i królewiątkiem w jednym, a teraz jest tylko siostrą króla. Jak ją nazwać do tego? Faktycznie niefajnie, teraz zostało jej już tylko to ładne imię, bo to imię, choć nie wygląda: Astrid. Brat króla, tzw. Laurent, może i nie stracił nic, on podobno już wcześniej głównie zajmował się traceniem (tak, to znany lokalny utracjusz, dopowiada Ana), za to zmuszono go, by sobie założył gabinet. W pałacu królewskim. To ci kara dopiero, kręci głową Roman; a co mu się tu nie podoba?
Tak jak innym - że są w systemie. I już nie mogą sobie gadać, co ślina na język przyniesie, co pod starym królem było bardziej na porządku dnia i przysparzało problemów, z których się potem trzeba było tłumaczyć, co trwało i trwało, zajmowało tylko kolejne strony w gazetach i tiwi pewnie też, tak piszę na wyrost, bo nie mam jak sprawdzić, u nas na Sanżilu z tiwi się dąsamy. W każdym razie teraz brat musi siedziec w gabinecie i udawać, że coś tam robi, dzierga np., a jego żona nie może sobie tłitować. A szło jej dobrze. Laurentowi zresztą też - jak wysłał życzenia do żony na forum publiczne, to cały kraj się dowiedział i śmiał. A on tłumaczył. Pałac też i pałacowi też.
A teraz jest jedna kom. Po miejscowemu com. I tą com nie jest tłit, tylko serwis de pres. Presowy mówiło się w Polsce, to Urban był taki, ale też już przeminął w godzinie pąsowej róży. Bo te wszystkie dąsy pąsy na tym polegaja, że z nudy powstają. A potem jedna jaskółka przeleci, amatorzy białego szaleństwa odjadą w przeszłość i już są nowe tematy. I dąsy. A nawet pąsy i radosne pląsy.

No comments:

Post a Comment