Monday, 24 February 2014

(132) przedszkole

To całe zamieszanie z samolotem, bagażami, lotniskiem, ładowaniem się na swoje i nie na swoje miejsca miało tak naprawdę jeden cel: przybliżyć przedszkolakom kawałek świata. Europy. A konkretnie mówiąc - Belgii. Jeszcze konkretniej: Brukseli. A chcąc być zupełnie w zupełności dokładną: Sanżila, bo stamtąd my.
Bo Ana Martin ma rodzinę. Jak my wszyscy, ale nie my wszyscy mamy siostrę, a jeszcze mniej wszyscy siostrę matkę. A łut szczęścia musi być zupełnie, by ta siostrzenica lub siostrzeniec byli z przedszkola. Natomiast zupełnie niemożliwe jest prawie, by w tym przedszkolu były lekcje europejskie. Jak bumcykcyk! Tak jest, klnę się na wszystko, w jednym przedszkolu w Polsce A. Ci to mają dobrze! Zachód normalnie. 
Tak się to wszystko szczęśliwie złożyło, że do pełni zadowolenia brakowało już tylko Any Martin. Siostra, po mężu nie Martin, bo też bez męża ona, nie wiem, jak to wypada, ale okej, jej sprawa, zorganizowała bowiem Anie apgrejd. Tak to się mówi, gdy nagle ktoś awansuje. Klasowo, społecznie, słowem - życiowo. Tak też wyszło nagle z Aną, bo całkiem niespodzianie stała się ekspertką. Od Belgii, Brukseli, Sanżila i okolic też. Wystarczył jeden lot i z nikogo nagle stała się lokalną sławą. A ja wraz z nią.
Chodzi o to, że przedszkolaki uczą się o świecie. Chwali się, bo ja jak ja na zachód jechałam, na wschód, północ czy południe zresztą też, to taka zielona byłam, że ojro od zielonych nie odróżniałam. Teraz to już oczywista coś innego, wiem to i owo, druga para kaloszy, ale początki nie były łatwe. Wszystko sam sam sam, jak mawia Iwonek. Nie raz żałowałam, że w przedszkolu nie przychodziła do mnie Ana Martin! Z tego powodu także, że nie chodziłam do przedszkola, więc nawet gdyby z Polski A chciała zajść do Łap, to i tak by mnie tam nie znalazła. 
A te dzieciaki będą miały łatwiej. Ledwo pod stół wchodzą, a już Ana i Ksenia przybywają z brygadą i opowiadają im, co zacz się dzieje w wielkim świecie. Książki rozkładają. Gofry pieką i udają, że to brukselskie z lież. Smerfy pokazują. O Unii gadają. Dwoją się i troją, by tylko Europa zbliżyła się do przedszkola, a przedszkole do niej, na zasadzie naczyń połączonych. 
I proszę bardzo, efekty są. Dzieciaki siedzą zasłuchane, aż miło. Gadają na wyścigi, kto gdzie był, a gdzie nie był, z mamusią i tatusiem oczywiście. Fajnie, fajnie, ale jednak najfajniej tam, gdzie leżą smerfy. Z gumy. Wyrób niemiecki, haribo żelki misie, ale niebieskie. Co rusz jakiś tam zerka i chaps! A my gonimy, że to nagroda, gdyż przed obiadem słodyczy nie jemy, wie o tym każde dziecko i każde dziecko je je przed obiadem. Jeje.
Bardzo mi się podobało, a nasz sukces - jeszcze bardziej. Najlepsze było tzw. atomum z plasteliny. Atomium, Ksenia! Pamiętasz, jak byliśmy? Takie wielkie kule, jak te z plasteliny właśnie. Atomy. Wiązania. Olala, jak mawia Iwonek.
Dzielne te przedszkolaki i mądre, jak nie wiem co. A dzięki wiedzy eksperckiej Any i Kseni - jeszcze mądrzejsze. I bliżej Europy. I bliżej Brukseli. I świata.


No comments:

Post a Comment