Monday, 3 February 2014

(118) kompakt

Martwię się trochę, bo właśnie wybiła ostatnia godzina stycznia, a śniegu jak nie było, tak nie ma. A przecież idzie luty, podkuj buty. Nocą idzie. Nadchodzi lub nadejdzie, w czasie teraźniejszym się nie da zapisać. 
I co teraz? Czy naprawdę to, że żyjemy w niezawinionej przez nikogo nowoczesności, musi oznaczać, że wszelkie tradycje należy odrzucić w kąt i nawet już butów podkuć nie można? Chętnemu wiatr zawsze w oczy, wiem cos o tym, oj wiem. Oj oj.
Tymczasem gdzieś w głębokiej Belgii, czyli brzmi źle, ale tak naprawdę leży całkiem blisko nas, bo to taki kieszonkowy kraik, ten nasz Sanżil i okoliczności, jak zawsze powtarza Ana Martin, a więc tam albo raczej tu, skoro blisko - śnieg spadł. Lód nie spadł, ale przecież nigdy nie spada, prawda? To i co się dziwić. Cieszę się małą radością i z tych radosnych wieści. Nie sprawdziłam za bardzo, gdzie ta miejscowość leży, czyli gdzie leży jednocześnie tegoroczny opad, ale to chyba nieważne, zupełnie jak zeszłoroczny śnieg. Taki los śniegu. Nie ma, jak mówi Iwonek, rozkładając ramionka.
Na śnieg od razu rzucili się spragnieni sensacji i śniegu dziennikarze o dźwięcznej nazwie żurnaliści. Bardzo nam się na Sanżilu podoba to słowo, brzmi jak z innej epoki i nawet całkiem całkiem niexle po polsku. Rzucili się piórem, by opisać, mimo że piszą elektronicznie, jak ja zresztą i niestety. Czasy się zmieniają, pióra wymierają, tak jak ze styczniem  - wybija ich ostatnia godzina - ale pewne rzeczy się nie zmieniają i przynajmniej raz do roku każdy rasowy dziennikarz musi napisać: zima zaskoczyła drogowców, cieszą się natomiast amatorzy białego szaleństwa, (zwłaszcza, że zbliżają się ferie).
To właśnie (bez nawiasu, to już ja recytuję z pamięci) co roku powtarza Roman, sam amator, który właśnie z taką jedną amatorką Szyszką, co już niedługo z nami zostanie na Sanżilu, bo się jej zamarzyły luksusy jakieś, wrócili z gór do naszej bezśnieżnej i bezlodowej, bezlutowej wręcz, rzeczywistości. Za granicę się im zachciało. Do Francji! A przecież nikt nie kazał tak daleko ruszać, bo i u nas się dało pojeździć, jak wspominałam. I taniej, i u siebie. Jak w domu. Patriotycznie po belgijsku.
Oddajmy głos dyżurnemu ratownikowi, biedak o mało nie zachrypł od tych wywiadów żurnalowych: tak, odbyły się pierwsze zjazdy. Czy utrzymywanie wyciągów się opłaca? No cóż, zależy. Ogólnie rzecz biorąc, sytuacja jest gorsza, niż 10 lat temu, ale jak popada w ferie, to wychodzimy na swoje, Jak w tygodniu, to nie. Poza tym potaniały wyjazdy za granicę, no i w narciarskich okolicznościach Belgii wiedzie się gorzej. 
Pewnie, skoro nawet Roman nie potrafi się zachować patriotycznie, to czemu się dziwić? Nie martw się Ksenia, coś mi się widzi, że Iwonek już tak prędko taty nie wypuści, to i patriotyzm Romana wzrośnie. Na Szyszkę już nie liczmy, ona jak obca dla Sanżila, co ją prawie że własną piersią. Trudno. Tymczasem, jakby się jednak zastanowiła i zechciała zostać, to przecież tu też są jakieś atrakcje dla amatorek. Np. 13 cm śniegu, gdzieniegdzie 12, a gdzieniegdzie nic, ale łyse placki zawsze można ominąć, albo hop hop rączo przeskoczyć, od czego są oczy? Hę?!
I ma Belgia coś, czego na pewno nie ma Francja. To ci luksus i wynalazek! Śnieg, który pozwala na dobry glisse, czyli ślizg, jak tłumaczy amator Roman: śnieg kompaktowy! Skompaktowane 12 cm - z tym wjeżdzamy w luty/lóty/lódy/lód. Na cienki lód niechybnie.

No comments:

Post a Comment