Patriarchat trzyma się mocno, narzeka zawsze Ana Martin, ale dziś mam dla niej radosną nowinę: nadlatują jaskółki zmian! I to całkiem blisko, w rządzie Belgii, więc bez wątpienia zmiany będą odczuwalne na Sanżilu w najbliższym czasie, może nawet już w marcu, szczególnie że ten już właściwie za progiem.
Zmiana nie byle jaka, bo obalająca swym zasięgiem dwa tysiące, a może i więcej lat nadawania nazwisk po tatusiach. Po ojcach. Spokojnie, tak źle, jak za granicą Polski B, wchodniej chyba, tam gdzie dziś Ukraina przykładowo i wszystkie kobiety to Michałowny, Dimitrowny, Sjergjejewny jeju czy inne - nie, tak na Sanżilu nigdy nie było, ale to pewnie tylko drobne przeoczenie językowe. Nie dało się po prostu zrobić na bardziej surowo, język uniemożliwił, ale ci i te, co się rozejrzeli trochę po belgijskim, wiedzą, że jak zrobić sensownie córkę dla zabawy z takiego Yvesa? Yvesówna? Gdyby to się wymawiało, jak się pisze, to można by to brać pod uwagę, ale skoro y to i, fał to fy albo wy (y wpisuję po polsku, wiem, że nia ma, sama napisałam przecież), a e i s znikają -t o przecież oszaleć by przyszło od myślenia, czy to Ifówna czy Iwówna, a może jednak Iwesówna, bo przez f ciężko by było. I tak to psim swędem kobiety skorzystały z niedogodności języka i mogły mieć tylko jedno nazwisko po kimś męskim. A będzie lepiej!
Otczestwo się nazywa to zjawisko, ta Iwesówna twoja, Ksenia. W polskim też funkcjonuje w okrojonych formach, kiedyś słyszałam, jak ktoś mówił, że idzie do Stasiów, i to kobieta tak mówiła, brr! Babcia moja, no dobra, przyznam się bez bicia, zresztą babcia feministka, a zły zwyczaj i tak się ostał. Dobrze, że teraz się do tego wszędzie zabrali i Ana Martin może być po prostu sobą, ba! to Roman się zrobił Martinem, bo przecież był kimś innym.
Ale to tylko tak na małą skalę u nas w domu. Tym lepiej, że teraz zostanie rozciągnięte na całą Belgię i Flandrię! Słowo daję. Każde dziecko, które się urodzi, będzie miało pełen wachlarz opcji, pisząc medialnie: od nazwiska mamy, poprzez mamy-taty, taty-mamy do taty. Odsasa dolasa, jak to się mawia. Do tego dochodzi opcjonalna opcja zmiany układu, dokonana przez rodziców po zastanowieniu, albo i bez zastanowienia, po latach. Wszystko płynie więc, w myśl niestałej ponowoczesności, o której tyle piszą blogerzy, a o której filozofom się nie śniło.
Ha, powstał za to teraz problem, co tu wybrać? I to kusi takie niemowlę, i to. Noworodka nawet wręcz, bo przecież człowiek rodzi się w tej formie i opcji. Ach, głowa boli od przybytku! Wyobrażam sobie, co się musi dziać w wyższych strefach, gdzie jeden z drugą potrafią nosić i po kilka linijek nazwisk w zapisie! Ci to będą teraz się głowić nad ich odpowiednim ułożeniem, tak by nie obrazić pociotków i dziadów z pradziadów po mieczuikądzieli, choć nikt nie wie już, co to jest, ta mieczuikądziel? Brzmi starożytnie i tradycyjnie w każdym razie, więc zadanie nie lada czeka tych, co im się przyjdzie z nią zmierzyć. Bo kto z mieczem wojuje, ten od miecza ginie.
Nowe prawo rąbnie więc z miecza najbardziej klasy wyższe, ale i szary człowiek i noworodek ma nad czym myśleć. Od tego zależy przecież numer w dzienniku szkolnym! Jako Bożek wiem coś o tym, zawsze z przodu, łatwo nie było. Nic dziwnego, że zatroskanym rodzicom z traumą poszkolną własną ciężko dojść do jednej jedynej wersji. Kto wygra?
Też to zastanowiło rządzących. Sami mają dzieci i byli dziećmi. A że rządzą głównie rządzący, a nie rządzące...to i wymyślili: gdzie dwóch się kłóci, tam ojciec korzysta. Nazwisko ojca przeważa. Słabo, ocenia Ana. Patriarchalnie. Wraca stare w nowej formie. No ale coś trzeba było narzucić pieniaczom, inaczej by jeszcze gotowi całe lata dziecka nie nazwać, i na zawsze by zostało takim Ifem lub Iwem. A tak to jednak jakiś porządek będzie...co Ana? E tam, 800 lat tego porządku wystarczyło. Była szansa i znów zmarnowana. Dobrze, że Iwonek nie miał wyboru i wybrał Martina od razu. Sam sobie wybrał, nie wybierając - od razu odrzucił pozostałe 179 999 nazwisk belgijskcich. Jednym ciach ciach miecza. I po kłopocie.
No comments:
Post a Comment