Tuesday, 25 February 2014

(133) śluby

Śluby mi nie w głowie, odkąd Zbynek nie okazał się jednak być facetem, albo chociażby tzw. mężczyzną, i z Łap mnie wypuścił w świat, a sobie inną znalazł na miejscu, by bliskosiężnie była; mnie z łap swoich dalekosiężnych, bo aż o Sanżil zahaczających, nie wypuszczał równocześnie, tak więc żem od Any uciekać musiała, po kryjomu i po nocy, by sprawy załatwiać. Ciemno, prawie noc, się z tego zrobiła, ale na szczęście Martinowie wybaczyli i przyjęli na dzielnicę, już z Iwonkiem w zanadrzu. 
Siedzę tak samo od tego czasu, czasem jakiś nienasz, nienasz polski, za to jak najbardziej brukselski, z innych komun i kontynentów także, mi się przypatruje, ale na tym się kończy. Nie dziwota więc, że nie wiem, co się dzieje na rynku ślubów. Odkąd Zbynek nie okazał się jednak, ani razu nie przeczytałam, jakie trendy i tendencje w sukniach, czy z woalem, czy bez, czy w kościele czy pod, a może w ogóle bez wiary, ilu gości na osobę, co na stole, a kto pod stołem. Normalnie temat ślubów zapadł się pod stół, jak ten przysłowiowy stół weselny właśnie.
Czas jednak mija, Zbynek mijał wraz z nim. I minął! Zorientowałam się dziś, jakżem z Aną Martin w duecie, to taka dwójka do kotleta, postanowiła skorzystać z Polski A i z kosmetyczki A, gdzie ceny jednak jak w Brukseli C albo D, o reszcie Zachodu nie wspominając. Czysty zysk. Ana nie chadza normalnie do tego rodzaju salonów, co zaznaczyła wielokrotnie, ale ją Roman wypchnął, mnie w komplecie, a Iwonek domknął drzwi. I faceci zostali sami, a facetki - fiu na kozetkę. 
Fundował Roman, chyba już na nas nie mógł patrzeć, a teraz proszę: jak nowe! Boże, ale tam pięknie! Nie do wiary zupełnie doprawdy, że w saloniku, całym pastelowym, w komunie mieścił się sklep spożywczy, bo wtedy jeszcze ogólnospożywczych nie było. Ana się zaklina, że to prawda, a ja i tak swoje wiem, że raczej to już starcze majaki Any, dawno wyjechała, bo i długo żyje. W każdym razie usiadłyśmy sobie na podwyższanym fotelu, po pańsku, damy takie, i ruszyło! Co kto chciał: pedikjury, manikjury, lakiery, ręce, nogi, twarze ze wszystkimi elementami ukochanymi i mniej ukochanymi: wszystko znalazło się w obrocie. I w masażu. Aż furczało.
Ale i tak najciekawsze odbyło się poza naszymi obrabianymi ciałami. Ustnie. W konwersacji z paniami. Bo one za mąż wychodzą, znaczy śluby zawierają. Nie to, że razem, w Polsce A może i większy postęp, niż B, ale w kwestii ślubów i wolności to akurat jesteśmy w tyle nawet za Brukselą D, twierdzi Ana, i one na pewno z kobietą za nic w świecie by nie chciały robić takiego dżender. Śluby biorą 2 z osobna, każda ze swoim, nazwijmy go po imieniu: Zbynkiem, mimo że nie życzę żadnej, by to był Zbynek faktycznie. 
One biorą, planują na całego, a ja sobie w spokoju siedzę, moczę nogi i porównuję, co jest tak samo, a co poszło do przodu. Na pewno ceny. Jak żem usłyszała, że kręcący kamerą żąda 2 tysiaków, a niewiele mniej fotograf, to jak się we mnie krew nie wzburzy! Eureka normalnie. Suknia też droga, szpilki drogie, kosmetyczka koleżanka, co je po znajomości malować będzie - też droga. Najgorsze obrączki - od listopada zdrożały o 50%. Ana pyta, czy to dlatego, że złoto zdrożało na giełdach światowych, one po sobie patrzą, nie rozumiejąc, i mówią: no bo sezon ślubów się przecież zbliża, co roku tak jest. Ana umilkła, zawstydzona, chyba jej epoka już minęła.
A ja słucham dalej. Przypominam sobie, co u mnie miało być, i aż miło wiedzieć, że nie będzie. Bo gdzie ja bym pomieściła 150 gości albo więcej? Kiedy wypisała 150 zaproszeń, albo więcej? Gdzie salę znalazła, skoro wszystko na rok do przodu wykupione i przekupywać trzeba, by dali znać, jak się coś zwolni, bo ktoś jeszcze trafi na takiego Zbynka? I skąd wiedzieć, iloma złotymi przekupić, tak, by to tobie dali znać, a nie innym, którzy też pewnie przebierają nogami i nie chcą czekać roku? I kogo przekupić? Co jest ważne, a co już nie?
Jedno jest na pewno ważne nadal. Zaczyna się na r, podpowiem. Tak, rosół. Owszem. Będzie zawsze. To on wjeżdża pierwszy, nawet jak wesele w lipcu. A potem ojdanaojdana i już koło północy można zmienić suknię na wygodniejszą, o ile się gorset wcześniej nie rozleciał i nie wbił boleśnie. A jeszcze rosół trzeba zmieścić pod gorsetem. Oj. Dobrze i się stało, niejedną przysłowiową noc przepłakałam, ale przynajmniej te druty w żebrach zostały mi oszczędzone.
I tak toczyło się to popołudnie na kozetce, i właśnie jak zasnęłam z przyjemności, i nie przyśnił mi się Zbynek za nic, ewentualnie ten przystojniak dziad, którego wraz z innymi dziadami Ana mi kazała oglądać w teatrze zaraz po przylocie. Chyba jużem uleczona z łapskiej miłości. Łapskiej i kiepskiej.
Zastanawiam się za to teraz, czy dobrze zrobiłam, siedząc tyle na tej kozetce, o Sanżilu nie mówiąc, gdzie już siedzę - nie siedząc - ze 3 wiosny będzie. Toć mi do Polski trza wracać! Tu forsa leży na ulicy, a ja jak jakiś ślepiec siedzę i ciułam na zachodzie. Kamerę ma Stella, pożyczę i będzie jak znalazł. Aparaty nawet u Any, co za techniką nie przepada, ze 3 się znajdą. Komputer mam. Połączę zgrabnie w całość, muzyczkę dogram, najlepiej skoczne rytmy, bo to wesele przecie, i gotowe. Sama kaska leci, a ja ojdanaojdana zagram Zbynkowi na nosie jeszcze.



No comments:

Post a Comment