Na jednym wózku jedziemy w Europie, czy Unia, czy nie, czy ojro, czy złoty. Tak nam wmawiają tędy i owędy. Że niby wszystkim się tyle samo należy od losu oraz z unijnych dopłat dla swoich oraz kandydatów na swoich. A jednak wózek wózkowi nierówny.
Cenowo. Okazało się bowiem, i to co roku się okazuje podobno mniej więcej o tej porze, noszącej romantyczną staropolską nazwę przednówek, że wóz to może nam pisany ten sam, ale wózek na pewno nie. I to nie ten dziecięcy, z sektora gospodarczego Iwonka, lecz sklepowy, czyli jak najbardziej z sektora dorosłych. Choć dzieci lubią na nim jeździć. Którzy sprawy finansowe biorą serio. I mogą się zdenerwować, czytając, że na Sanżilu jest po prostu drogo. I to nie tylko w porównaniu z Polską B. Z Sanżilem, a nawet z Midami, przegrywają bowiem takie giganty gospodarcze jak Holandia, Niemcy i Francja, czyli na oko - potęgi finansowe.
Przegrywają od lat. Co przednówek okazuje się bowiem, że w Belgii jednak drożej. Może przedstawię na przykładzie procentowym. Nie, żebym to sama wymyśliła, za to spisała i przemyślała - to już moje dzieło.
Zakładamy, że Belgia to 100. Sto procent. Ceny. Czyli to, co mamy w naszym przysłowiowym wózku albo koszyku, kosztuje 100 ojro. Duzio, krzyknąłby zachwycony Iwonek. Duzio owszem, ale ceny, towaru mniej. Bo w Holandii proporcje procentowo-wózkowe się zmieniają i o ile towaru jest tyle samo, to cena w kasie wyskakuje inna. Niższa o 7% więcej niż NL. W Niemczech - o 8,6%, we Francji, o ile się nie mylę - 6,5 %. A może się mylę kolejnością krajów, ale to i tak nie zmienia wcale a wcale faktu, że gdzie indziej jest lepiej.
Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma, mówi się w takich przypadkach, no i okazuje się to prawdą rynków finansowych. Za tyle, ile na Midach nakupimy za 100 ojro, we Francji Francuz albo emigrant zapłaci 93,9 ojro. Niemiec lub emigrant do Niemiec wyda u siebie lub w nowym u siebie 92,1, czyli 10 tutejszych groszy, a w Holandii uwaga uwaga - ci rodowici i inni o fejsbukowym statusie "szoping" zapłacą tylko 89,5 ojro holenderskiego albo innego.
Nie nazwałabym tego sprawiedliwością społeczną, oj nie. Widać zresztą, że na górze kraje nieco mi się wymieszały, co tylko świadczy o tym, że ze świecą szukać uczciwości. Szczególnie, jak się poczyta, jak drogo wychodzą w Belgii kuraki i jonagoldy. Jabłka znaczy. Ich ceny poleciały, wprost poszybowały w kosmos. A jak tu się obyć be rosołu i szarlotki w niedzielę?
Ksenia, jakbyś zgadła. Tu piszą nawet śmiesznie, że cena drobiu, który akurat ma skrzydła, sam sobie przypomina Roman, odleciała. O 4%, a jabłek naszych codziennych - o 8,5%. Od zwykłego konsumenta, jak się to fachowo zwie, wtrąca Roman. Drogo, drogo w Belgii. Wiem o tym nawet ja, który nie chodzę na zakupy. Widzę tu, że porównali ceny 60 tysięcy produktów i wnioski nie są kolorowe. I znów trzęsą głowami, i nic się nie zmienia. Brak konkurencji, ot co.
Nie wiem, co o tym myśleć. To jest w Unii niby wspólny rynek w Brukseli, czy nie? Jeśli jest, to przecież w jego sercu, na Sanżilu, powinno być taniej, bo krótsza droga przewozu, co? Nie trzeba jechać do krajów za miedzą, dolewać benzyny, spać po drodze na pakach towaru itp. To o co chodzi tej Unii naprawdę? Już niech się lepiej zajmą sytuacją w Europie, bo tu to widzę, że jeszcze długa droga.
No comments:
Post a Comment