Wiosną nadlatują nie tylko jaskółki, o czym pisałam ostatnio do znudzenia, zresztą nie tylko ja, bo cała prasa polska i światowa za mną, ale także euro. Eurowizja i euroliga, co kto lubi. Ja tam lubię i wolę całą sobą eurowizję, bo do euroligi to mi daleko jako Polce i kibicce. Jako Sanżilce może i bliżej, ale póki co zostanę przy muzyce. Mast bi de lub ze mjuzik!
Zwłaszcza, że jest co świętować! Bo właśnie mamy świeżutki sukces. Nie tyle na Sanżilu, co w Belgii, a właściwie - Anwersie i Flandrii. Mianowicie udało się dojść do narodowego porozumienia w kwestii kandydatury do głównej eurowizji. Zadziwiające naprawdę, jak na tak mały kraj: już w jeden niedzielny wieczór udało się wyłonić właściwego śpiewaka.
Od razu wiecie kto to, dżender go zdradził o świcie: oto mężczyzna. Ale nie byle jaki. Zwłaszcza w Anwersie, gdzie byle jaki - to byłby swój. Flamand. A tak od razu wiecie kto, niedżender tym razem, lecz naród go zdradził - to Walonek!
Walończyk, Ksenia, ale jezusmaria, faktycznie sodomiaigomoria w jednym leje się z nieba w Antwerpii pewnikiem, jak po nocy trochę ochłonęli, a właściwie z ekranu. Skąd o tym wiesz w ogóle, pyta Ana? Z tiwi. Podejrzałam se wczoraj konkurs u Stefana, a co, wolno mi przy święcie. U Stefana programów jak grzybów po deszczu, to i włączyłam na jedynkę. Jedynka międzynarodowa cyfrowo była w rogu, to i nie wiedziałam, że oglądam jakieś inne programy, gdzie jedynka nie nazywa się jedynka, tylko ejn. W pisaninie - een. Z akcentem oczywiście i oczywiście go nie wstawiam, bo jak? Zresztą muzyka nie zna granic, a jak śpiewają, to i tak nigdy nie wiadomo, o czym, bo zazwyczaj po angielsku.
Masz rację cha cha, śmieje się Ana, pamiętasz Roman, byl taki zespół koktotłins jeszcze w komunie, co to w ogóle śpiewali po swojemu, a ja i tak myślałam, że to po amerykańsku, tak tajemniczo brzmiało. I pewnie nie była jedyna, zwija się z radości Ana i nuci to koko.
Ale mów nam Ksenia, co to się wczoraj działo w Antwerpii, z Romana też czasami wychodzi ciekawskość, że ho ho. Ano byl szoł. Szoł i szok. W tym szoł produkowali się wszyscy najbardziej znani i nieznani artyści z obu krajów, Walonii i Flandrii. Może nie tyle artyści, co kandydaci na artystów, uściśla Ana, która co prawda ani kawałka wczoraj nie widziała, za to wie najlepiej i tak. Zgodzę się, bo to głównie uczestniczy wojsofpolant byli, ale w końcu każdemu i każdej coż tam ma prawo w duszy grać, nie tylko Kordianowi z literatury, prawda? Równość nie tylko dżender jest.
Tak więc artystów bylo wielu, publiczności też, a tych przed tiwi to nawet się nie da zliczyć. Każdy z pilotem i z komórką w ręku albo ręce, by głosować, słać esy i esemesy i wygrywać. I zagłosowali! Na potęgę. Głównie na potęgę tego Walonka. Aleks ma na imię i Hirsoux na nazwisko, a tu jeszcze dopisali, że to Hennuyer. Jakiś tytuł chyba, bo przed Aleksem. Przepisuję, bez prób wymowy, bo i po co, nic nikomu to nie powie, na razie nieznany, mimo że brał udział w bitwie na głosy i wojsie właśnie. Czyli sława jakaś tam na poziomie tygodnika tiwi powinna być, a jak nie ma - widać menażer nie ma embiejea. Wymienić!
Hennuyer, to nie tytuł, tylko ktoś, kto mieszka w Hainaut. Faktycznie dziwnie i nie wygląda na to samo miejsce, a jest, przyznaje Ana. To trochę tak, jak Włoch z Italii, też naprawdę jak piernik do wiatraka pasuje, dopowiadam. Ale dobrze. Małe ojczyzny są w cenie. Patrzcie: taki Aleks Hennuyer jest tak dobry, że mimo że mógł liczyć tylko na trzy głosy na krzyż ze swojej nieznanej miejscowości plus te od rodziny rozsianej po Sanżilu i oklicznościach, jest tak dobry, że poradził sobie bez wsparcia mediów, menażera i embieja, i wykosił konkurencję. Z zagranicy! Czuję, że będzie z tego większa awantura. Obym się nie myliła i nie była złym prorokiem w tym kraju.
No comments:
Post a Comment