Friday, 14 March 2014

(146) pik

Co tu się dziś dzieje na skrzyżowaniu Alsemberga i Alberta, to przechodzi ludzkie pojęcie. Siedzę ja ci sobie w barze na rozstaju dróg i tylko głową kręcę, by nic nie stracić z tego porannego rozruchu. Kogo tu nie ma! Matki, ojcowie, starcy, psiarze, a dziś na dodatek liczni policjanci. Słońce wali, jakby lato było żywcem, a to zima jeszcze przecie. Chyba kiedyś ten rok będziemy wspominać. O roku ów!
I dzień też! Bo to pik, jak mi oznajmił dziś z rana Roman. Pik pik od razu podłapał Iwonek, rozglądający się z niepokojem, czy czasem nie zaczaił się tu na niego jakiś lekarz. Ale to nie lekraz, tylko zanieczyszczenie. Zaczaiły się normalnie na nas, normalnych użytkowników powietrza, takie drobinki specjalne i chcą nas teraz zaatakować. Doprawdy, trudno o lepszą okazję. Wszyscy łażą otumanieni słońcem, nie reakconują normalnie, to i łatwiej o atak z zaskoczenia. 
Pik de polusjon się to nazywa. Szczyt zanieczyszczeń, a nie coś od policji jakiejś. Albo polucji, co by było możliwe może, jakby takie słowo w ogóle istniało w polszczyźnie albo łacinie, ale skoro nie, to o co sobie łamać głowę. I nad czym? Lepiej zaoszczędzić energię na zastanowienie się, jak się tu ochronić. Podobno najbardziej narażone są grupy klamrowe, czyli starzy i mali. Ze starych mamy w domu Romana i Anę, z małych Iwonka. Hmm. Starzy niech się sami martwią, jakiś tam rozum mają, ale najmniejsi i nafajniejsi? To co, cały dzień mamy w domu w kuchni siedzieć i zawzięcie mieszać w garnkach? Gajne? Przecież oszaleję. Z drugiej strony fakt, że taki Iwonek i kompania mają nosy bliżej ziemi. Tam podobno brudniej. Większe zagęszczenie drobinek pyłu. Więc co wybrać, drobinki czy garnki? Ach!
A może maskę mu przyodziać, pytam Anę. Widziałam na Granplacu, jak turyści mają na buziach. Ze skośnymi oczami, turyści nznaczy się, najczęściej, jużem myślała, że tak każą im przewodnicy się maskować, ale Ana mówi, że to ze strachu przed zarazą i drobinkami właśnie, bo u nich na miejscu na innym kontynencie jest brudniej na co dzień i w ten sposób wydaje im się, że się chronią. Przed połykaniem tej polucji. A to nieprawda. 
Celina mówi, że to nieprawda, i to ona obliczyła też, że akurat dziś i jutro będzie najbrudniej w roku. To nie Celina żadna, tylko Celine, śmieje się Ana: skrót od międzyregionalnej komórki do spraw środowiska. Ładnie wyszło, to prawda.
Według Celiny drogi ucieczki nie ma, i to jest bardzo niehalo, że taki njus na mnie spada, jak sobie słonecznie siedzę w barze tutaj właśnie. Jedyne, co można, to podnieść nogę. Z gazu. Po francusku: stopę. Czyli mniej gnać autem, a najlepiej - w ogóle zrezygnować z samochodu. Co już zrobiłam, jak zresztą każdego dnia od zarania dziejów. Moich własnych, co daje kilka dobrych lat. Ale się sprawdziłam i wpasowałam zawczasu! Zadowolona siedzę więc i patrzę dalej i widzę, jak nie wszyscy się sprawdzają i wpasowują. Ma być maksymalnie 50 km na liczniku, ale widzę chętnych, by stopy nie zdejmować, tylko cisnąć! Dobrze, że roboty i korki, i nie mogą. Wyżej nie podskoczysz, a jakby się chciało - na rogu już policja. Policja dba o polucję, ci to się sprawdzają dziś dopiero.
Cha cha Ksenia, to ci się udaje naprawdę dziś, ten opis polucji. Wiosna zimą, widać! Wiosna zimowym latem nawet. Policjanci będą mieć ręce pełne roboty z okazji tej polucji, jak mówisz, nie ulega wątpliwości. Rok temu, w czasie poprzedniego piku, który jednakże przypadł pełną zimą, bo w styczniu, kiedy Martinowie wywieźli Iwonka z Sanżila, to i nie wiedzą dziś, jak to działa, taki pik - w każdym razie wtedy policjanci wystawili wlasnymi rękami z okazji polucji 9292 mandaty. Liczba zastanawiająco ciekawa i gładka. Wszystkie mandaty z okazji przekroczonej prędkości, bo wiadomość przeszła jasna, jak to się tu mówi, a brzmiała ona: wolniej! O roku ów!
I nie usłuchali. To i zapłacili. Dziś też tak będzie, prognozuje Ana. Policja zakryła 200 znaków, gdzie informują, że można jechać 70 km; płachty narzucili, wiatru nie ma, to i nie zdmuchnie. Za to teraz w ogóle nic nie wiadomo, ale Roman twierdzi, że jak brak znaku, to można 50. Mądry jakiś taki on za bardzo dziś, na moje oko, ale nie protestuję. Będę jechała wolniej, jakby co, choć nie prowadzę przecież. 
Bo nie pasuje mi ten pik wyjątkowo. Akurat dziś, gdy w innym mieście niż nasze, bo Lież, produkuje się teatr. Z Polski. I gnamy na niego. Znaczy się, mieliśmy gnać, bo teraz będzie wleczenie się noga za nogą. Jak każą policja i polucja. Może szybciej by było tekiem, zastanawia się Ana. Za darmo dziś jeżdżą. Najfajniej by było koleją, podróż z przygodami, ale ta jakoś niechętnie współpracuje z polucją i jak zwykle mówi, że będzie obserwować tory w czasie realnym. Jakby w jakimś nierealnym w ogóle się dało. I wtedy ewentualnie zareakcjonują. 
Roman, mający doświadczenie z Polski A z reakcjami kolei, które nigdy nie nastąpiły, odradza to rozwiązanie. A Ana słucha o dziwo. Tak więc szykuje się jazda ze stopem. Stopa za stopą na pedale. Auto za autem. Aż do samego teatru, który podobno nam to wynagrodzi, tę polucję. Ano, zobaczymy.

No comments:

Post a Comment