Thursday, 20 March 2014

(150) beeee! alert

Coraz ciężej się połapać, kto już o czym wie, kto już komu coś wysłał, kto coś podebrał, podsłuchał, sprzedał. Myślałam, że jak wyjadę z Polski, to na dobre będę nieuchwytna dla systemów nasłuchów międzyparlamentarnych, a tu niespodzianka! Alarm! Alert!
Że jest w ogóle takie słowo alert, to bym się wcale nie spodziewała, gdyby właśnie nie okazało się ostatnio, że planety mnie nasłuchują. Zresztą nie tylko mnie, tylko wszystkich na Sanżilu i poza nim z pewnością też, nawet poza tymi planetami pewnie. O ile jest tam jakieś życie oczywiście. Na razie planety - raczej z pomocą ludzką - stworzyły system ostrzegania. Przed samymi soba, pytam się, ale moje pytanie niknie w mroku czarnej dziury, więc lepiej opiszę, jak do tego doszło.
Zaczęło się od centrum kryzysowego, które wybudowano gdzieś w środku kraju. Myślałam, że to coś powinno być raczej przeciwkryzysowe, ale widać są nowe czasy. Dla bezpieczeństwa nie podają, gdzie, ale myślę, że to nie bardzo daleko, skoro sam kraj ma niedaleko z południa na północ, wschód i zachód, wte i wewte, do wyboru, do koloru. W jakimś sztabie. Kto nakazał? A bo to wiadomo, kto wymyśla te nasłuchy? Prawdy nie dojdziesz, za to system cię dorwie. Np. alertem.
Bo alert oznacza ostrzeżenie. Ana Martin tak twierdzi, a trochę się w życiu natłumaczyła przecież, chociażby Romanowi i mi, że to i tamto. Ale może troszkę racji w tym jest. Międzyplanetarny system belgijski będzie miał nazwę be-alert i działa już na poziomie międzyparlamentarnym w gminach pilotkach. Pilotek jest 33 i zwracam uwagę na tę liczbę, wszystko zapisane jest w gwiazdach i za 33 = 3+3? 3x3? 3-3? na pewno kryje się znaczenie. Albo zaszyfrowana wiadomość. Nie wiadomo, co gorsze z punktu widzenia odbiorcy. Tylko czy ja jestem tu jeszcze odbiorcą?
Odbiorczynią, jeśli już Ksenia, ale czego ty się obawiasz, pyta Ana. Ano, że nas podłączą. Albo nawet nie podłączą, a i tak wszystko będą o nas wiedzieć. Już wiedzą, kiwa głową Ana. Ja nie mam złudzeń. E tam, przesadzasz, nie przesadza Roman, który zawsze stara się nas ocucić. No nie wiem, nadyma się Ana, a skąd niby te wszystkie telefony reklamujące wszystko? Skąd oni mają mój numer komórkowy, skoro mój aparat jest przedpotopowy i nie działa na nim nawet internet?
Serio? dziwię się; tego to naprawdę się nie spodziewałam, ale chyba powinien był mi się włączyć jakiś alert, jak po raz pierwszy zobaczyłam to różowe pudełko z klawiszami. Kseni czy twój samsung, ciągnie Ana, to rozumiem. Podłączony fabrycznie do siajej, efbiaj i mosadu, nazwy fabryczne podaję na odpowiedzialność Any, mnie nie pytajcie; mojego za to podłączyć nie ma gdzie, oprócz prądu, więc pytam: skąd go mają? I kto go sprzedał komu? Numer znaczy się, a mój święty spokój wraz z nim?
Ana najpierw robi, a potem się dziwi. Jak się chce sławy, to się ma, co? Ma za swoje, za to kolegowanie się z wieloma osobami. Ale że to niefer, że dalej sprzedano ją, to prawda. A nie tak miało być. Pani ze sztabu kryzysowego twierdzi, że taka sprzedaż danych jest wręcz niemożliwa. Tak samo, jak podanie danych policji. Na pewno nie u nas, zarzeka się. Nie. Dane, które na razie przekazali niby dobrowolnie mieszkańcy 33 pilotek, mają zostać uruchomione tylko wtedy, gdy coś się dzieje. Czyli kryzys. Wtedy pod podane numery wysyła się alarm. Alert. Ale nie tylko na numer - też na mejla o nazwie kuriel albo na faks. I to dopiero mnie zdziwiło: to faks jeszcze istnieje!
Choć w sumie to fuks. Tyle lat żyję, ponad 20 i trochę, i myślałam, że w tym życiu planetarnym faksu już nie ujrzę. Ledwo załapałam się na telefon na kablu i telegram? Czy telegraf? Ach, to stare ruiny, to i nazwy giną. Jak poczciwy faks. To dobrze, że jeszcze ma szansę zaistnieć. I to od razu jako alert.
A jak oni wiedzą, do kogo wysłać alarm, ciekawi się Ana. Dzięki zinformatyzowanej kartografii. Tak piszą tu. A co to? Chyba wsadzili do komputera mapy i tak to nazwali, śmieje się Roman. No dobrze, zastanawia się nadal Ana, ale na mapach nie widać przecież, czy ktoś przebywa akurat, dajmy na to, na Sanżilu. I co wtedy? Ostrzegać czy nie? Tropią nas satelitami, podpowiadam. Ha, Ksenia, może i utrafiłaś; tu się jednak tłumaczą, że to jest słaby punkt systemu, bo nie wiadomo, komu słać. Więc powstaje wielki chaos. I wybuch. 
Udają, na to Ana. Wiedzą na pewno, przecież telefony mają giepeesy. Wszystko wiedzą, co chcą, tylko tak udają w gazetach, że nie. By nie siać paniki, albo defetyzmu, jak mawiała moja koleżanka, śmieje się Ana. Ale to wygląda mi niefajnie, dodaje. Roman, sprawdźmy, czy na Sanżilu jesteśmy podłączeni. Wolę się zagapić, niż cały czas coś by mnie miało przed czymś ostrzegać. Protestuję zawczasu. Nie chcę. Do bania się to ja mam samą siebie i na pewno nie będę meldować obecności w żadnej gminie, czy w pilotce, czy nie.

No comments:

Post a Comment